Amedzofe – prawdopodobnie najwyżej położona wioska w Ghanie
Amedzofe – prawdopodobnie najwyżej położona wioska w Ghanie będzie dzisiaj naszym celem. Ale zanim tam wjedziemy wybieramy się ponownie do portu. Niewiele się tu dzieje. Kilka łódek z małymi rybkami właśnie przybija do brzegu. Kobiety wkładają ryby do wielkich mis, aby po chwili wpakować je do oczekujących taksówek. Ktoś nabiera wody do baniaków. Ktoś inny myje samochód. Pijani faceci rozplątują kłębowisko sieci. Nuda. Podobno najciekawiej jest w środy. Jesteśmy zawiedzeni.
Wracamy do hotelu na śniadanie. Nie różni się niczym od dotychczasowych. Omlet, pieczywo i kawa. Dokładnie wyliczone cztery kromki tostowe i trzy saszetki kawy na dwie osoby. Nic więcej. Nic zbędnego. Żadnego marnowania jedzenia. Żadnego obżarstwa.
Nieco inaczej odebraliśmy oszczędność na ręcznikach. Bo to, że korzystamy z pokojów, gdzie jest tylko jedno łóżko na dwóch to w zasadzie standard. Ale dwuosobowy pokój i jeden ręcznik na dwóch? Trudno zaakceptować. Dobrze, że każdy ma swój własny w plecaku. Taka jest ta Afryka. Pełna niespodzianek. Po prostu trzeba przywyknąć.
Mount Paradise Lodge
Dziurawym asfaltem jedziemy w kierunku dzisiejszego celu. Mount Paradise Lodge. Dystans wynosi jedynie 30 kilometrów. Pensjonat położony na wzgórzu z przepięknym widokiem na góry robi duże wrażenie. Jest dość drogi. Obsługa pracuje w afrykańskim stylu. Co to oznacza? Nie ma pośpiechu. Na wszystko przyjdzie czas. Nikt nic nie wie. Pełnia szczęście jest wtedy, gdy nic się nie chce. Gdy jednak ktoś czegoś potrzebuje, robi się zamieszanie. Taki styl.
Na dziś przypada jakiś kryzys wyjazdowy. Opuszcza nas energia. Nie jesteśmy w stanie zmusić się do jakiejkolwiek aktywności. Trekking? Wodospad? Nie, dziękuję. Mamy dość. Chyba potrzeba nam relaksu. Padamy plackiem. Kryjemy się przed słońcem i upałem. Szukamy ciszy, chłodu i spokoju. Przesypiamy kilka godzin. Doskonały odpoczynek. Sen w środku afrykańskiego dnia robi cuda.
Amedzofe
Przed 15 jest już lepiej. Zaczynamy działać. Znów nam się chce. Nie możemy tylko znaleźć kierowcy. Poszedł piechotą do wioski. Wraca po kwadransie. Jedziemy do Amedzofe. To podobno najwyżej położona wioska w Ghanie. Słońce pięknie oświetla zbocza. W wiosce robimy zapas picia i bananów i wracamy do pensjonatu.
Na tym praktycznie kończy się ten dzień. Jeszcze tylko kolacja, na którą zamawiamy red red, czyli fasolę z bananami z dodatkiem kurczaka. To kolejna tradycyjna potrawa w Ghanie. Jest smaczna.
Ponowne przemyślenia o pomysłowości w Afryce
Teoretycznie możemy iść spać. Ale będzie trudno. Jest godzina 20. Jesteśmy wyspani. Pośród gier, które leżą w restauracji znajdujemy Chińczyka. Nieco różni się od tych, które widziałem do tej pory. To Chińczyk z wizerunkami Jezusa. Jednak mają tu nieco inne podejście do Boga.
Leżąc w łóżku przypominam sobie rozmyślania nad pomysłowością i tymczasowością afrykańskich rozwiązań. Co widzę? Wiatrak, który wiruje tuż pod wiszącą żarówką. Zaczynam się czuć jak na dyskotece, na której ktoś włączył stroboskop. W telewizji znów te same religijne i kaznodziejskie programy. Nic innego. Taka rozrywka na wieczór. Pasjonujące.
Zdjęcia i relacja z podróży do Ghany
Pozostałe odcinki relacji z podróży do Ghany na blogu