Boka Boka
Wielki dzień. Jedziemy do Boka Boka. Może jeszcze dziś uda się zdobyć Mont Bengoué. A przynajmniej uzyskać przychylność szefa wioski. Targamy przecież ponad 6 kilogramów dla niego. Stawiamy się na dworcu z biletami w garści. Z biletami na pickupa. W środku. Na pace były tańsze, ale przeczucie podpowiadało, że lepiej będzie podróżować w kabinie. Chyba nas nie myliło.
Africa time znów nas dopada. Mieliśmy ruszać o 6.15. Mija 7. Czekamy. Tłum na dworcu rośnie. Korzystamy z tego. Robimy zdjęcia. Przy okazji wypytujemy o Mont Bengoué. Sporo ludzi słyszało o tej górze. Niektórzy na niej nawet byli. Jest z nami nasz przewodnik i tłumacz – Christopher. Bardzo nam pomaga.
Pierwsze wzmianki o Mont Bengoué
Wypytujemy o górę, o wszystko co jest z nią związane. Ciągle powraca ta sama historia. W 1999 roku w rejonie góry przebywali Kanadyjczycy. Szukali jakichś endemicznych ptaków. Ludzie opowiadają, że są wyjątkowe. Mają podobno niesamowicie kolorowe pióra. Pojawiają się tylko w tym rejonie. Z opowieści wynika, że w czasie wędrówek jeden z Kanadyjczyków zaginął. Do tej pory nie znaleziono jego ciała. Historię tą powtarzają kolejno pytane osoby, również szefowie innych wiosek, czekający razem z nami na transport. Brzmi ciekawie. To podobno dlatego mieszkańcy Boka Boka nie chcą rozmawiać o wchodzeniu na górę. Jest jednak światełko w tunelu. Podobno samo wejście nie trwa długo. Dwie do czterech godzin. Zależy kogo pytamy. Ale już coś wiemy.
Mijają dwie godziny czekania i rozmów. Zaczęli pakować nasze bagaże na dach. Spory stos się uzbierał. Zakrywają plandeką i wiążą sznurkiem. Można jechać. Pickup jest wypchany. W kabinie sześć osób, dwie z przodu, cztery na tylnej kanapie. I kilkanaście osób na pace. Część stoi. Jest ciasno. Wyjeżdżamy z Makokou ostatnim fragmentem asfaltowej drogi przed granicą z Kongiem. Przed nami ponad 150 km laterytowej drogi przez dżunglę. Z kilometra na kilometr coraz węższej i gorszej. Mimo ciasnoty, jedzie się całkiem dobrze. Droga jest zaskakująco równa. Kierowca jedzie bardzo szybko. Szybciej niż trzeba. Ale chyba wie co robi. Jeździ tędy codziennie.
Na policyjnych punktach kontrolnych mamy chwile oddechu. Można wyprostować kości. Trzeba pokazać paszport. I wizę. Za każdym razem zastanawiają się, czy wszystko jest w porządku z wizą. Pytają czemu wiza jest nieważna. Nie wiem, czy udają, czy nie umieją czytać, czy po prostu pierwszy raz spotykają się z takimi wizami. Wizy są ważne. Po chwili namysłu zaczynają rozumieć.
Zdjęcia i relacja z podróży do Gabonu
Pozostałe odcinki relacji z podróży do Gabonu na blogu
Niesamowicie ciekawy blog. Każdy artykuł ma w sobie coś intrygującego, z przyjemnością go czytam. Podziwiam za odwagę dalekiego podróżowania i pozdrawiam. 🙂
Dziękuję i zapraszam zatem do subskrybowania newslettera żeby być na bieżąco z nowymi wpisami. Pozdrawiam.