Chłopak z Chimanimani

Chimanimani

Chimanimani

Po kilku godzinach w łóżku mógłbym już wstać. Kręgosłup boli. Budzę się często. Wydaje mi się, że jestem wyspany. Ale gdy nadchodzi godzina 6.00, na którą zaplanowaliśmy pobudkę czuję jakbym nie spał w ogóle. Zwlekamy z wyjściem z łóżek do 7.00. Pakowania dużo nie ma, więc kilka chwil później stoimy prze wejściem do hotelu czekając na taksówkę.

Taksówki nie są oznaczone. Albo nie potrafimy dostrzec oznaczeń. Machamy więc na każdy przejeżdżający samochód. Pomijamy tylko te ładne, nowe, luksusowe nie biorąc pod uwagę możliwości ich zatrzymania.

Podwózka do Chimanimani

Nagle jeden z nich zatrzymuje się przed nami. Kierowca jest biały. Pyta dokąd chcemy jechać. Zgodnie z prawdą mówimy, że na dworzec autobusowy Sakuba, a stamtąd do Chimanimani. A on na to, że tam właśnie jedzie i z chęcią nas zabierze. Ale fart!

Najpierw jednak musimy z nim pojechać do jednej z firm, zajmujących się obróbką drewna. Rzeczywiście zajmuje to zaledwie chwilę i już wkrótce pędzimy niezłą drogą w kierunku Chimanimani. Nie zatrzymuje nas policja, bo raczej nie ma się do czego przyczepić. To nowy samochód, więc nie ma za co wyłudzić łapówki. Chociaż w zasadzie jest za co. Z pewnością jedziemy dużo powyżej dozwolonej prędkości.

Mamy okazję pogadać na wiele tematów dotyczących Zimbabwe, od polityki zaczynając przez sport, a kończąc na systemach podatkowych. Stewart, bo tak ma na imię nasz nowy znajomy zaproponował nawet, że po powrocie z Chimanimani powinniśmy do niego zadzwonić, a on nas zaprosi do siebie do domu. Poprosi brata żeby był naszym przewodnikiem w Nyandze podczas trekkingu na najwyższą górę Zimbabwe.

Jesteśmy w Chimanimani

Lepiej chyba trafić nie mogliśmy. A wszystko dzięki temu, że zbyt późno dziś wstaliśmy. Po niecałych dwóch godzinach i pokonaniu całkiem wysokiej przełęczy dojeżdżamy do Chimanimani. Stewart odwozi nas wprost pod drzwi Heaven Lodge, gdzie spędzimy najbliższą noc. Wymieniamy się numerami telefonów i umawiamy na spotkanie za dwa dni.

Heaven Lodge jest w niezłym stanie w porównaniu z poprzednim miejscem noclegowym. Bardziej zadbana. Czystsza. Z ładnym ogrodem pełnym kolorowych, pachnących kwiatów. Odpoczywamy leniwie po podróży długo myśląc, co moglibyśmy ciekawego dziś jeszcze zrobić. A może już dziś ruszyć w góry? Chyba obu nam się do końca nie chce. Ucinamy więc sobie drzemkę na trawie. Ale ile można tak leżeć?

Zakupy na trekking

Czas na zakupy w mieście. Kupimy to, co przyda nam się w górach. W największym sklepie w Chimanimani kupujemy chleb, dżem, puszki z mięsem. Na półce dostrzegam znane mi z Namibii wino Four Cousins. Kupuję je bez wahania. Dołączając do tego Chibuku, czyli miejscowe piwo o smaku kefiru (w rzeczywistości jest to odpowiednio sfermentowany zestaw sorgo, wody i kukurydzy) zestaw wygląda imponująco.

Chibuku – piwo z Zimbabwe
Chibuku – piwo z Zimbabwe

Po zakupach znów leniwie spędzamy czas na trawie sącząc alkoholowe specjały. Tak do popołudnia, bo wtedy wracamy do miasta. To dobry czas na zdjęcia. Kupujemy jeszcze coś do przegryzienia podczas planowanej na dzisiejszy wieczór „wystawnej kolacji”, czyli: pomidory, cebulę, jajka i dodatkową puszkę z mięsem. Zrobimy coś w rodzaju jajecznicy. Dziwi nas, że zakupy wcale nie są drogie. Pani Grabowska straszyła nas, że jest bardzo drogo. Ale może nie tu? Może ceny są wyższe niż kiedyś. Naszym zdaniem są one zbliżone do polskich, czyli akceptowalne dla nas. Organizujemy w tym czasie również pozwolenia na wejście do Parku Narodowego i przewodnika. Przełamujemy w końcu opory i zaczynamy fotografować ludzi. Nikt się nie sprzeciwia. Wręcz przeciwnie. Wszyscy podchodzą do tego z uśmiechem. Cieszy mnie to bardzo.

Chłopak z Chimanimani
Chłopak z Chimanimani

Transport na trekking

Umawiamy się też z kierowcą, który jutro swoją rozpadającą Toyotą ma nas zabrać do punktu skąd zaczniemy trekking, po czym wracamy do Heaven Lodge.

Jest już prawie ciemno. To najwyższy czas na kolację. W tutejszej kuchni panuje niezły brud. Nie zniechęca nas to przed przygotowaniem jajecznicy na cebuli. Popijamy ją nie mniej pysznym winem Four Cousins. Za oknem ciemno. Na niebie pełno gwiazd. Nigdzie nie znajdziemy takiego nieba jak w Afryce. Nie możemy się powstrzymać i pomimo nadciągającego chłodu fotografujemy niebo z górującą dokładnie nad nami Mleczną Drogą. Tego wieczoru jest co robić. Cieszę się, że nie musieliśmy go spędzać tak, jak wczoraj. Ważne, że możemy skorzystać z prysznica z ciepłą wodą. Jedynym minusem tej przyjemności jest konieczność kąpieli w towarzystwie wielkich pająków. Zresztą one są wszędzie. Z każdym wyjazdem do Afryki zauważam moją coraz większą niechęć do pająków. Nie wiem, czy to już strach, ale naprawdę bardzo ich nie lubię, szczególnie tych wielkości mojej dłoni.

Na szczęście Łukasz zabija w moim imieniu te, które myślały, że spędzą z nami noc. Liczę również na to, że inne nie będę wędrowały w pobliżu.

To był udany dzień. A jutro w końcu w góry!

Kolejne odcinki bloga z podróży do Zimbabwe znajdziecie tu: Blog z podróży do Zimbabwe

Galeria zdjęć z podróży do Zimbabwe i Botswany do obejrzenia tu:

Zdjęcia z podróży do Zimbabwe

Zdjęcia z Botswany

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.