Droga do Iboundji

Droga z Lastoursville do Iboundji

Droga z Lastoursville do Iboundji

Budzimy się tuż przed naszą stacją. Jazdę gabońskim pociągiem kończymy w Lastoursville. Było warto. Przesiadamy się od busa. Przed nami droga z Lastoursville do Iboundji. Najpierw jednak ze stosu wyładowanych z bagażowego wagonu pakunków trzeba wydobyć nasze plecaki. Ładujemy je na dach minibusa i pakujemy się do środka. Znowu ścisk. Po krótkiej drzemce jesteśmy w Koulamoutou. Stąd do Iboundji musimy wynająć kolejnego miśka z własnym transportem. O tej porze nie ma już publicznego transportu. Przyjdzie nam sporo na niego czekać. Zdążymy odwiedzić kafejkę internetową z makabrycznie zawirusowanymi komputerami. Potrzebujemy wydrukować dokument dotyczący naszej podróży do Iboundji. Będziemy musieli go pokazać merowi miasteczka. Straszna jest ta biurokracja. Ciekawe, czy tym razem pozwolą nam iść w góry.

Przerwa w Koulamoutou

Bush meat na bazarze w Koulamoutou  też jest trudny do wypatrzenia. Na stole leży kilka poćwiartowanych gazel. Robimy też zakupy w sklepie i zjadamy śniadanie w niewielkim barze. Kawałek kurczaka z grilla z bagietką i coca colą. Spodobało nam się to danie. Jedyne na co musimy zwracać uwagę to deska służąca oprawianiu kurczaka. Jest niemiłosiernie cuchnąca. Widać, że kurczaki są na niej patroszone, a później, po upieczeniu dzielone na kawałki. Wolimy jednak nie mieć styczności z pozostałościami na niej żyjącymi dla dobra naszych żołądków i oszczędności w papierze toaletowym. Ale są tacy, co korzystają z usługi krojenia kurczaka na kawałki na deseczce. Powiedzenia. Kurczak jest jednak marny. Smród z deski nie poprawia naszych odczuć.

Papryka na targu w Koulamoutou
Papryka na targu w Koulamoutou

Kierowcy wciąż nie ma. W słuchawce wciąż słyszymy, że już jedzie. Już jest blisko. Po kolejnej godzinie okazuje się, że pomaga rozwieźć pasażerów samochodu, który miał wypadek. Pięknie. Czas mija po gabońsku. My czekamy.

Negocjacje i oczekiwanie na kierowcę

W końcu jest. Musimy jeszcze wynegocjować cenę za przejazd i poczekać na kierowcę, bo musi jeszcze pojechać do domu żeby się wykąpać. Musi też pogadać po drodze znajomymi. Mnóstwo spraw. Czekamy. Gdy już wszystko załatwione proponuje jeszcze umycie samochodu. Dba żebyśmy nie jechali w brudzie. Nie, nie trzeba. Przyzwyczailiśmy się. Pojedziemy tym zdezelowanym brudasem. I tak wszystko mamy uwalone w pomarańczowym pyle. Jest jedna korzyść z tego przejazdu. Tradycyjny pasażer na gapę nie siada tym razem z nami. Jedzie na stojąco razem z bagażem na pace i się kurzy. Więc mamy luzy.

Siedzę z przodu. Nie da się zapiąć pasa. Nie działa. Trochę szkoda. Kanapa ledwo się trzyma. Jakaś sprężyna uparcie wbija mi się w plecy. Jak w coś hukniemy to polecę daleko. A okazję już mam na samym początku. To znowu gaboński styl jazdy. Zakurzyć i uciec. Dogonił nas jakiś samochód. A nasz kierowca, jak to Gabończyk nie daje się wyprzedzić. Przyspiesza. Wyścigi czas zacząć. Nie ustępujemy. Pędzimy po szutrowej drodze tak szybko, jak się tylko da. Kurz jest niemiłosierny. Nie mamy szans. Dokładnie w miejscu, gdzie zwęża się droga jadący za nami pojazd wyprzedza nas. Odbijamy lekko w prawo i tylko kilka centymetrów dzieli nas od drzew, krzaków, czy co tam jeszcze było poza drogą.

Opowieści znad kierownicy

Gadatliwy szofer opowiada różne historie. Pokazuje swoją ziemię, na której założył różne plantacje. Mówi, że w Gabonie nie ma z tym problemu. Zapewne wystarcza solidna łapówka. Jak mówi, ziemia nie należy do nikogo. Jedyny warunek jaki musi spełnić to ochrona zagrożonych gatunków drzew. Nie wiem jednak dokładnie o jaką ochronę chodzi. Domyślam się, że to tylko teoria. W rzeczywistości nikt się nie przejmuje wycinanymi drzewami.

Gość chwali się, że często podróżuje na trasie z Koulamoutou do Iboundji. Pewnie dlatego popisuje się szybką jazdą. Zarzeka się, że wie, która góra jest najwyższa. Najwyższa górą Gabonu według niego jest oczywiście Mount Iboundji. Czyli nic nie wie. Nie dyskutujemy. Jutro sami sprawdzimy jaką wysokość ma Mount Iboundji. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Droga z Lastoursville do Iboundji
Droga do Iboundji

Wizyta na posterunku żandarmerii i u mera Iboundji

Tymczasem zmierzcha. Kierowca męczy nas coraz głośniejszą pigmejską monotonną muzyką. Dojeżdżamy zmęczeni do Iboundji. Na tym się kończy nasza droga z Lastoursville do Iboundji. Widzimy górę. Ładna. Pierwsze kroki kierujemy na posterunek żandarmerii. Pokazujemy wydruk, na którym opisana jest nasza „misja”. Z udawanym szacunkiem odnosimy się do siedzącego w pomieszczeniu żandarma. Spisuje nasze dane z paszportów. Wypytuje też o te dane, których w paszportach nie ma. Na przykład czy nasi rodzice jeszcze żyją. No bzdura. Po zanotowaniu wszystkiego, co mu tylko do głowy przyszło wydaje nam łaskawie zgodę na wyjście w góry. Ale szopka. Grzecznie dziękujemy. Oczywiście nie możemy zrobić zdjęcia posterunku i gabońskiej flagi. To oczywiście zabronione. Nikt nie wie z jakiego powodu.

Czeka nas jeszcze wizyta u mera Iboundji. Christopher grzecznie nas przedstawia. Mer z podziwem kiwa głową. Zgadza się. Dostaje w podziękowaniu pocztówki ze zdjęciami z Polski. Dopiero później przychodzi mi do głowy myśl, że to mógł być błąd. Na pocztówkach jest przecież flaga Gabonu. Kto wie, może poprzez nadrukowanie flagi na pocztówce popełniłem przestępstwo? Chyba tego nie zauważa. Kto wie.

Pigmej przewodnik

Woła do siebie jednego z Pigmejów. Przedstawia go jako naszego przewodnika na jutro. Widać, że mer orientuje się i wie, gdzie jest góra. Wyjaśnia co chcemy zrobić. Ustalamy cenę. Przy okazji okazuje się, że jutro w pigmejskiej wiosce odbywać się będą rano próby nowego tańca przygotowywanego na ceremonię inicjacji. Nie będzie to oczywiście wioska z głębokiego lasu deszczowego, tylko taka wioska trochę oddalona od drogi.

Pigmej Bongo z Gabonu
Pigmej Bongo z Gabonu

Mer recytuje jeszcze wyuczoną formułkę, podlizując się nieco Pigmejom o tym, że te ziemie były kiedyś ziemiami Pigmejów. I tylko napływ innej ludności spowodował, że Pigmeje zadecydowali, aby wynieść się z wioski do lasu. Pewnie tak było. Tylko przyczyna była inna. Prawdziwa wersja jest pewnie taka, że zostali po prostu z tej wioski wypędzeni siłą. Ale skoro o każdą kradzież i przestępstwo od razu oskarżano Pigmejów to wcale się nie dziwię, że woleli się wynieść.

Tani nocleg w Iboundji

Nie będziemy spali w pigmejskiej wiosce pod namiotem, tak jak pierwotnie planowaliśmy, ale jutrzejszy dzień może być bardzo ciekawy. Tu są nawet hotele. Kierowca, który coś poza nami kombinuje prowadzi nas do dziwnej speluny z koszmarnie głośną muzyką. Wybieramy inną miejscówkę. Ładną, nową i czystą. Jest tylko jeden feler. Nie działa kibel. A woda jest z wiadra. Ale nocleg kosztuje zaledwie 10 euro na dwie osoby. Przeżyjemy te niewygody. Kierowca śpi w spelunie ze wszystkimi dziwkami, które do niego lgnęły jak tylko pojawił się na horyzoncie.

Powinniśmy się przygotować na naszą pierwszą górską gabońską wędrówkę. Kalosze, GPS, koszulka z flagami i inne niezbędne pierdoły. Wszystko czeka na jutrzejszy dzień. Jeszcze nie wiemy, że to nie będzie bułka z masłem. To nie będzie trwało krótko, jak pierwotnie zakładaliśmy, a wszyscy dookoła to potwierdzali. Ludzie mówili, że to potrwa od pół godziny do trzech godzin. Tylko drukowany przewodnik wspominał, że to wędrówka na 5 godzin. Kto wie jak będzie. To już za kilka godzin. Znów się nie wyśpię. Tempo podróży mamy męczące.

Zdjęcia i relacja z podróży do Gabonu

Zdjęcia z podróży do Gabonu

Pozostałe odcinki relacji z podróży do Gabonu na blogu

Informacje praktyczne i wskazówki przed podróżą do Gabonu

Gabon – informacje praktyczne

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.