Kente

Kente i Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Kente i Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Długa droga przed nami. Ponad 400 kilometrów. Początkowo nie mieliśmy w planie wizyty w Parku Narodowym Mole, ale ostatecznie chcemy tam pojechać. Po drodze mamy zamiar odwiedzić dwa miejsca: Bonwire, gdzie wytwarza się kente i Boabeng Fiema Monkey Sanctuary. O ile samochód pozwoli. Coś jest z nim nie tak. Wypadają biegi. Czasem gaśnie silnik. Ciekawe kiedy się zepsuje.

Ruszamy już o szóstej. Śniadania w hotelu nie było, więc nasz posiłek to przydrożne pyszne pączki. Kierowca zamawia też kawę i za kilka cedi mamy pożywne śniadanie.

Kente

Nie mija godzina jazdy dziurawą asfaltową drogą, gdy znajdujemy się w miasteczku Bonwire słynącym z kente, czyli pięknych kolorowych strojów noszonych przez lud Aszanti. Stroje są barwne, a kolory które na nich znajdziemy mają różne znaczenie, na przykład czerwony oznacza krew i silne polityczne i mistyczne związki, żółty oznacza rzeczy święte i cenne, różowy oznacza delikatność, a zielony przyrodę, rozwój i dobre zdrowie.

Bonwire – wyplatanie kente
Bonwire – wyplatanie kente

Oprócz chęci podpatrzenia, jak się wyrabia te stroje szukamy miejsca, gdzie w znośnej cenie można je kupić. Faktem jednak jest, że ze względu na czasochłonność w produkcji każdego stroju nie są one tanie. Nie spodziewamy się tego. Niektóre materiały wyplata się kilka tygodni. Nic dziwnego więc, że kosztują sporo. Kente są bardzo kolorowe, a ich produkcja to wciąż ręczna robota. Żmudna i długa.

Kente
Kente

Odwiedzamy dwa zakłady. Jeden na świeżym powietrzu, w którym przy wyplataniu pracuje trzech młodych chłopaków, a drugi w zadaszonym pomieszczeniu skupiającym kilkanaście stanowisk. W tym drugim są materiały na sprzedaż dla turystów. Są też stylizowane na kente muchy i krawaty. Widać, że turyści w to miejsce zaglądają częściej.

Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Druga atrakcja na dziś to rezerwat małp w Boabeng Fiema (Boabeng Fiema Monkey Sanctuary). Można tu zobaczyć dwa gatunki małp: koczkodany liberyjskie (łatwo) i gerezy niedźwiedzie (znacznie trudniej). Mieszkańcy sąsiadujących z rezerwatem wiosek Boabeng i Fiema od lat „przyjaźnią” się z małpami. Uważają, że są święte i nie wyobrażają sobie, że można je skrzywdzić. Dlatego utworzyli rezerwat, a dodatkowo dokarmiają je uprawianymi przez siebie owocami. Mało tego. Gdy małpa umiera urządza się pogrzeb. Umieszcza się ją w trumnie i grzebie na małpim cmentarzu.

Koczkodan liberyjski w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary
Koczkodan liberyjski w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Koczkodany uwielbiają banany. Łatwo jest zwabić je owocami. Są przyzwyczajone, więc pojawiają się niemal natychmiast, gdy wchodzimy do lasu. Domagają się wręcz smakołyków. Podskakują, piszczą, stają na dwóch łapach, a czasem nawet wskakują na plecy turystom. Nie są agresywne.

Po przejściu kilkuset metrów przez stary las deszczowy z potężnymi drzewami pojawiają się świnie. W poszukiwaniu żarcia wymykają się z wioski i szukają czegoś pożywnego. Kilka różowych prosiaków ryje w ściółce. Na nasz widok odchodzą wolnym krokiem.

Świnia w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary
Świnia w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Chwilę później pani przewodniczka pokazuje nam gerezy. Są wysoko. Ich zwabić się nie da. Siedzą na drzewach i coś skubią. Zajadają się liśćmi. Spoglądając w górę nie można zapominać o tym, co na dole. A tu dość łatwo można stanąć w środku przetaczającego się strumienia mrówek. Wejdą wszędzie i gryzą podobno dotkliwie. Nie od razu. Dopiero wtedy, gdy znajdą delikatny kawałek ciała. Nie chcę tego doświadczyć. Nie mam zamiaru stawać na ich drodze.

Gereza niedźwiedzia w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary
Gereza niedźwiedzia w Boabeng Fiema Monkey Sanctuary

Dwie godziny w lesie minęły szybko. Zmierzamy na północ. Robi się coraz cieplej i mniej zielono. Las deszczowy zmienia się w sawannę. Na deszcz podobno nie ma co liczyć. Krajobraz staje się bardziej suchy i pożółkły od ostrego słońca. Im dalej na północ tym podobno będzie cieplej.

Fufu

Kobi (kierowca) zatrzymuje się na obiad. Do wyboru są dwie opcje: turystyczna restauracja i zwykła knajpa. Zdecydowanie korzystamy z drugiej możliwości. Na talerzu pojawia się fufu w sosie z kawałkiem mięsa. Fufu, podobnie jak inne tego typu białe afrykańskie paćki, nie posiada zbyt wyrazistego smaku. To kassawa zmieszana z bananami (tymi, które trzeba smażyć, piec lub gotować). Do tego ostry sos. Bez niego potrawa smakowałaby niczym. Zaletą takiego posiłku jest cena. Porcja kosztuje 6 złotych. Można się nią zdecydowanie najeść.

Banku i tilapia
Banku i tilapia

Gdyby jednak komuś nie smakowało fufu, a szansa na to jest spora, do wyboru są jeszcze dwa inne dania. Zamawiając jedzenie przy kasie otrzymujemy specjalny talon, który trzeba pokazać we właściwym okienku, gdzie wydaje się jedzenie. Nie da się pomylić, bo nad okienkami są informacje, jaką potrawę można w nich dostać. Wszechobecną coca colę zero zamawia się w zupełnie innej kasie.

Posileni przyglądamy się plamom oleju pod samochodem. Ewidentnie coś cieknie. Stąd ten smród w samochodzie. Może to olej ze skrzyni biegów? To by tłumaczyło nasze problemy przy zmianie biegów.

W drodze na północ

Na drodze z każdym kilometrem jest luźniej. Wioski są coraz mniejsze i biedniejsze. Północ Ghany różni się od południa kraju. Jest biedniejsza. W sklepikach jest niewielki wybór. Zresztą samych sklepów jest mniej. I ludzi. W niektórych sklepach zdarza się, że nie ma coca coli. A to w Afryce rzadko spotykana sytuacja.

Przy drodze można spotkać młodzieńców trzymających klatki. Trzymają w nich małe ptaki. Są na sprzedaż. Zatrzymujemy się przy jednym z nich. Kobi chce zapłacić chłopakowi za to żeby wypuścił ptaka na wolność. Ale on się nie zgadza. To w końcu dla niego szansa na zarobienie pieniędzy. Ktoś inny będzie przejeżdżał i kupując zapłaci więcej. Kawałek dalej stoi chłopak z dwoma czaplami.

Ten rejon Ghany jest zdecydowanie muzułmański. Widać to po ubiorach oraz przede wszystkim po kolorowych meczetach, które są w prawie każdej wiosce. Jeden z najciekawszych meczetów, który znajdzie się na trasie naszego przejazdu jest w Larabanga. To właśnie tu kończymy dzisiejszą podróż. Nie widać go po ciemku. Zobaczymy go za dwa dni, gdy wrócimy z Parku Narodowego Mole.

Przed podjęciem decyzji o noclegu jedziemy jeszcze na dawne lotnisko, gdzie w pomarańczowym pyle szukamy sów i lelków. Tym razem bezskutecznie. Wracamy do Larabangi. Zanim jednak skupimy się na noclegu potrzebujemy kupić coś do jedzenia. Wyboru wielkiego nie ma. W sklepie są ciastka i chleb. To powinno wystarczyć. Napoje przezornie kupiliśmy już wcześniej.

Najbardziej klimatyczny nocleg w Ghanie

A gdzie nocujemy? Ha! W niesamowitych kolorowych okrągłych domkach. To najtańsza opcja w okolicy (50 cedi za domek) i z pewnością najbardziej klimatyczna. Zresztą zobaczcie sami zdjęcia z tego miejsca.

Klimatyczny nocleg w pobliżu Larabangi
Klimatyczny nocleg w pobliżu Larabangi

Godzina wcale nie jest późna. Trochę jeszcze rozmawiamy, przebieramy zdjęcia i planujemy. Ja myślę o Matim. Czy on mnie jeszcze pamięta? Kilkanaście dni to nie za długo? Czy będzie jeszcze chciał się ze mną wygłupiać i przytulać? Aga pisze, że tak. Ale jak będzie naprawdę? Nie mogę się doczekać żeby znów wziąć go na ręce i pogłaskać po małej główce.

Kobi wpada do naszego domku żeby zapytać, czy może nas obudzić, gdy usłyszy sowę w nocy. Zgadzamy się bez wahania i ponownie zalegamy pod moskitierami.

Zdjęcia i relacja z podróży do Ghany

Zdjęcia z podróży do Ghany

Pozostałe odcinki relacji z podróży do Ghany na blogu

Informacje praktyczne i wskazówki przed podróżą do Ghany

Podróż do Ghany – informacje praktyczne

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.