Le Morne Brabant

Le Morne Brabant i wybrzeże Mauritiusa

Wybrzeże Mauritiusa

Drugi dzień zamierzamy spędzić zwiedzając wybrzeże Mauritiusa. Mamy wstępny plan. Po pierwsze chcemy jechać wzdłuż plaży i zobaczyć półwysep Le Morne Brabant, czyli jedną z największych atrakcji Mauritiusa.

Wybrzeże Mauritiusa - Wikłacz czerwony
Wikłacz czerwony

Po niespiesznym śniadaniu ładujemy bagażnik naszego mini samochodu do pełna i ruszamy. Początkowo niezbyt pewnie się czuję prowadząc samochód po lewej stronie. Z każdym kilometrem jestem lepiej. Nawet niezbyt często mylę włącznik kierunkowskazu z włącznikiem wycieraczek. Ruch jest spory. Dużo rond. Trudno się wjeżdża na skrzyżowania, na których często nie widać nadjeżdżających samochodów. Do tego mimo wszystko spokojni kierowcy bez wahania zostawiający samochody na środku jezdni.

Wybrzeże Mauritiusa – Le Morne Brabant

Do przejechania było zaledwie 40 kilometrów. Zajmuje nam to ponad godzinę. Po drodze mijamy kilka strzelistych gór. Le Morne Brabant wyłania się powoli. Nasz cel to góra na półwyspie na południowym zachodzie wyspy. Piękna góra. Podobno jest dość trudna do zdobycia. Dziś nie planujemy na nią wchodzić. Może jutro albo za kilka dni. Dziś parkujemy przy jednej z plaż i wędrujemy po rozgrzanym białym piasku wśród palm i drzew iglastych.

Wybrzeże Mauritiusa - Le Morne Brabant
Le Morne Brabant

Rozkładamy koc naprzeciwko wejścia do jednego z luksusowych hoteli i zamawiamy po coca coli. Cień pobliskiej palmy daje nieco wytchnienia. Mati delikatnie bada rękoma piasek. Może to się nadaje do jedzenia? Pewni myśli. Trzeba go uważnie obserwować. Wystarczy chwila nieuwagi i pakuje coś do buzi.

Najchętniej uciąłbym sobie drzemkę. Teoretycznie jesteśmy wyspani. Mati spał bardzo długo. My przy okazji też. Upał jednak męczy. Zamówiona w barze coca cola nie kosztuje mało. To może się okazać najdroższa cola na tym wyjeździe – 120 rupii na puszkę.

Wybrzeże Mauritiusa – raj dla kitesurferów

Drugi punkt dzisiejszej przejażdżki znajduje się w pobliżu. Można powiedzieć, że tuż za rogiem jest rewelacyjne miejsce do uprawiania kitesurfingu. Wiatr, piękny widok na góry, szeroka plaża i laguna przybrzeżna. Dlatego kilkudziesięciu kitesurferów zmaga się z wiatrem. Pływają po wodzie trzymając w rękach kawałek drewna, do którego przymocowane są linki. Na ich drugim końcu unosi się potężny spadochron. Pływają, skaczą, pędzą przecinając fale. Ale najpiękniejszy jest widok, który mają tuż obok. To piękne miejsce. Spędzamy kilka chwil przypatrując się im z zachwytem, po czym jedziemy dalej.

Mijamy miejsce, w którym zwykle zaczyna się trekking na Le Morne Brabant. Pogoda niestety już się zmieniła diametralnie. Na niebie wiszą ciężkie ołowiane chmury. W górach pada deszcz. Już nie jest tak kolorowo. Piękne plaże nie są już tak zachwycające jak rano. Zwracamy uwagę na kilka rzeczy. Otóż przy każdej jest parking,  śmietniki, miejsca do grillowania. Przy niektórych są nawet rozbite namioty, a nawet całe obozowiska Maurytyjczyków. Tak właśnie mieszańcy tego niewielkiego kraju spędzają wolny czas.

Wodospad Chamarel

Przed nami jeszcze kilka atrakcji. Skręcamy z drogi prowadzącej wzdłuż południowego wybrzeża i wjeżdżamy w głąb wyspy w kierunku Chamarel. Tu spodziewamy się zobaczyć piękny wodospad o tej samej nazwie oraz miejsce zwane „ziemią siedmiu kolorów”.

Ziemia siedmiu kolorów w Chamarel
Ziemia siedmiu kolorów w Chamarel

Ale to Mati dyktuje warunki i tempo podróży. Gdzieś w drodze przez góry musimy zatrzymać się na karmienie. Nie smakuje mu chyba tutejsze jedzenie ze słoiczków. A może jednak nie jest głodny? Nie wiemy co mu jest. Nie chce jeść. To wciąż jest dla nas zagadką skąd nagle pojawia się płacz. Tym razem jest jeszcze jeden powód. Wkłada sobie rączką krupniczek do oka i płacz jest jeszcze większy.

Nad nami coś lata. Jakiś drapieżnik. Myślę sobie, że wygląda jak wielki nietoperz. Ma taki kanciasty kształt. Ale taki duży? To jedna musi być ptak. Nagle widzimy go przelatującego zaledwie kilka metrów od nas. Nie, to jednak jest nietoperz! Dopiero teraz zauważamy, że jest ich dużo więcej. Mają na ciele coś w rodzaju pomarańczowej łatki. Przypominają latające lisy. Brakuje im tylko ogonów. Jak ten stwór może unosić się w powietrzu? Dziwię się wypatrując kolejnych latających ssaków jadąc już samochodem przez gęsty las świeżo zlany deszczem. Zrobiło się ponuro. Nietoperze idealnie pasują do tego mrocznego krajobrazu.

Nietoperze nad wodospadem Chamarel

Gdy dojeżdżamy do Chamarel odbijamy od głównej drogi i jedziemy w stronę wodospadu. Po zapłaceniu 250 rupii za możliwość wjazdu na teren atrakcji okazuje się, że w zasadzie jesteśmy tu niedługo przed zamknięciem. Jedziemy wąską drogą, na której z niepokojem wypatruję nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów. Droga wije się w przyjemnym lesie deszczowym. Nagle pojawia się odbicie i zjeżdżamy w kierunku parkingu. Jest wodospad. Woda z hukiem spada z wysokiego zbocza. Potężna dolina robi duże wrażenie. Wielkie nietoperze przecinają ją raz po raz. Wypatruję ich i z uporem chcę zrobić choć jedno udane zdjęcie latającego stwora.

Wodospad Chamarel
Wodospad Chamarel

Czas ucieka nieubłaganie. Atrakcja zamykana jest o godzinie 17.00. Zostało pół godziny. Jedziemy na kolejny parking. Wielokolorowa ziemia wygląda jak wybryk natury. Gdzieś w środku lasu, na jednym z licznych wzgórz natura postanowiła się zabawić i zabarwić ziemię kilkoma kolorami. Dzięki temu ludzie mają atrakcję. Przyjeżdżają. Płacą za bilet i oglądają.

Szkoda, że słońce kryje się gdzieś za chmurami. W słoneczny dzień wrażenia byłyby jeszcze większe. I tak jest ciekawie. Ale to słońce zawsze maluje świat dookoła barwami czasem niespotykanymi. Dziś nieco ich skąpi.

Żółwie na Mauritiusie

Odwiedzamy w pobliżu stadko kilku wielkich żółwi zamkniętych na niewielkim obszarze. Szkoda, że nie można ich już zobaczyć w naturze. Szkoda, że nie żyją na wolności. Zresztą na Mauritiusie jest niewiele zwierząt. Oczywiście winny jest człowiek, który zasiedlając kolejne tereny powoduje nieodwracalne zmiany w przyrodzie. Wymierają gatunki roślin i zwierząt. Szkoda.

W drodze powrotnej mijamy piękny punt widokowy z urzekającą panoramą zachodzącego słońca. Wielka świecąca kula próbuje przebić się przez gęsta warstwę chmur. Piękne światło maluje góry, morze i chmury. Jesteśmy o odpowiedniej godzinie we właściwym miejscu. Wiemy, że została zaledwie chwila, kilka minut do zapadnięcia całkowitych ciemności. Przed nami jeszcze godzina jazdy do Flic en Flac. Głód przypomina o sobie. Powinniśmy odwiedzić knajpę, choćby tylko po to żeby kupić coś na wynos.

Wybrzeże Mauritiusa – Flic en Flac

We Flic en Flac impreza na całego. Tłum. Korek. Policja dookoła. Jest sobota. Weekend w pełni. Trudno znaleźć miejsce do zaparkowania. Nie zamierzamy odwiedzać żadnej knajpy. Zjemy to, co uda się kupić i zabrać na wynos. W jednym z barów kupujemy kawałki kurczaka w stylu KFC, kilka samos i zabarwione na czarno jaja w sosie z chilli. Zanim zasmakujemy w nowych smakach czeka nas cała procedura usypiania Matiego. Kąpiel, smarowanie, mleko, usypianie. I nagle okazuje się, że jest godzina 21.00. Przysmaki dawno wystygły. Trudno.

To był bardzo męczący dzień. Niby nic specjalnego się nie działo, a jednak po kilku zaledwie chwilach leżenia zasypiam głęboko. Znowu nie zdążyliśmy się wykąpać w basenie. A jutro? Jutro jest niedziela. Jutro czeka mnie wędrówka na najwyższą górę Mauritiusa.

Zdjęcia i relacja z podróży na Mauritius

Zdjęcia z Mauritiusa

Dalsze odcinki relacji z podróży na Mauritius znajdziecie na blogu z podróży na Mauritius

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.