Rozlewiska Okawango

Lot helikopterem nad Deltą Okawango

Lot helikopterem nad Deltą Okawango

To już dziś. Lot helikopterem nad deltą Okawango. Na to czekam przez cały wyjazd. Zwijamy się po ciemku, bo umówiliśmy się w biurze Helicopter Horizons o siódmej rano. Jesteśmy jeszcze przed czasem. Przyjadą? Nie zapomnieli o mnie? Nie! Polecimy! Płacimy nie małą sumkę za lot. 850 USD i helikopter jest dla nas. Bierzemy ze sobą tylko sprzęt fotograficzny. Przechodzimy przez normalną kontrolę podręcznego bagażu. Żadnych noży. Żadnych napojów. Chwilę po kontroli kobieta z biura przeprowadza nas na płytę lotniska, gdzie wsiadamy do jej samochodu. Jedziemy do miejsca, gdzie czeka na nas helikopter.

Lot helikopterem nad Deltą Okawango
Lot helikopterem

Malutki. Tylko dla nas! Nie ma drzwi. Perfekcyjnie. Wsiadamy, zakładamy nauszniki i w górę. Karol z przodu. Ja mam dla siebie cały tył. Przed nami godzina lotu, fotografowania i filmowania. To będzie niezapomniana godzina. Nie zwlekamy ze startem. Szybko przelatujemy nad Maun. Docieramy do miejsca, przez które przechodzi płot weterynaryjny. I od tego miejsca zaczynają się rozlewiska i właściwy lot helikopterem nad Deltą Okawango. Cóż za widoki. Jest przepięknie. Przemieszczamy się wzdłuż rozlewisk. Zawisamy na chwilę nad większymi zbiornikami.

Lot helikopterem nad Deltą Okawango – zwierzęta

W wodzie stado hipopotamów, które w popłochu wariują w wodzie. Robię zdjęcia, filmy. Zmieniam obiektywy. Mijamy stada zebr, antylop i żyraf. Z zaciekawieniem wpatrują się w nasz helikopter. Część ucieka w popłochu. Część spokojnie czeka. Ogromne stado słoni wędruje przez busz wśród małych drzewek. Nad jednym z rozległych rozlewisk swoje gniazdo ma bielik afrykański. Podczas pierwszego okrążenia spokojnie siedzi na gnieździe. Przy drugim wzbija się w powietrze i leci równo z nami. Filmuję go.

Lot helikopterem nad Deltą Okawango - rozlewiska Okawango
Rozlewiska Okawango

Miejsce marzenie. Jak w bajce. Przepiękne rozlewiska. Busz, kanały i zwierzęta. Warto było to zobaczyć. Okawango z perspektywy lotniczej urzeka. Czas mija nieubłaganie. Lądujemy. Lot helikopterem nad Deltą Okawango za nami. Niezapomniane przeżycie. To największa atrakcja wyjazdu. Powtórzyłbym to jeszcze raz. Ciekawe, czy zdjęcia się udały i co znajdę na filmach z GoPro.

W oczekiwaniu na przewodnika

Postanawiamy zaszaleć i w oczekiwaniu na Mr. Browna zjeść śniadanie w kawiarni obok lotniska. Jest przyjemnie ciepło. Poranki afrykańskie są bardzo przyjemne. Szczególnie, gdy w głowie wciąż siedzi lot helikopterem. Delektujemy się idealną temperaturą poranka i niezłą jajecznicą. Mr. Brown się spóźnia. Ale jest. Wysiada z taksówki. Nic nam nie załatwił. Wszystkie punkty sprzedające karty były podobno zamknięte. A jego brat pożyczył komuś swojego laptopa, na którym miał muzykę. Więc muzyki też nam nie przegrał. To nic. Naprzeciwko kawiarni otwiera się waśnie drewniany stragan z emblematami Orange. Wysyłamy Mr. Browna po kartę. No i proszę bardzo. Kupuje bez problemu.

Pakujemy jego graty do samochodu i jedziemy załatwić kilka drobnych spraw po drodze. Po pierwsze paliwo. Tankujemy do pełna. W rezerwacie Moremi stacji nie będzie. Płacimy jak zwykle kartą. Po drugie spożywcze zakupy. Woda, mięso na grilla, pomidory, ziemniaki, bataty, wędlina, kukurydza, coca cola, jakieś ciastka, folia do pieczenia ziemniaków. Trochę tego jest. Zgodnie z umową przez 3 dni karmimy również pana Browna.

To chyba wszystko załatwione. Nie mamy tylko alko. Jest niedziela. Monopolowe są pozamykane. Ale od czego jeździ z nami pan Brown? Załatwi nam coś po drodze. Wyjeżdżamy z Maun. Zatrzymujemy się jeszcze przy drodze żeby kupić trzy wiąski drzewa Mopane. Kosztują zaledwie 10 Puli za jedną. Zostaje alkohol. Na to też jest metoda. Zatrzymujemy się przed przydrożnym barem. A przed nim miłośnicy piwa raczą się napojami. Podobno to nielegalne, aby sprzedawać alkohol o tej porze. Nie przejmujemy się zakazem. Musimy jednak przemknąć zakamarkami podwórka z właścicielką i wejść do baru tylnym wejściem. Tu jest jeszcze większy wybór piwa. Bierzemy 6 butelek w niezłej cenie i dwie buteleczki jakiejś eksperymentalnej południowoafrykańskiej wódki.

Wino palmowe
Wino palmowe

Wino palmowe

Chcielibyśmy jeszcze spróbować czegoś prawdziwie lokalnego. Mr Brown mógłby nam w tym pomóc. Na robaki to nie jest zbyt dobry sezon. Na owoce też. Ale jest szansa na palmowe wino. Zatrzymujemy się w tym celu w jednej z wiosek i idziemy w jej głąb. Pan Brown rozpytuje o to, kto ma świeże wino. Dostajemy namiary na właściwe miejsce i je znajdujemy. To jest to, czego szukamy. Ktoś przynosi brudne wiadro i chochlę. W wiadrze wino. Nalewa trochę do wielkiego kubka i możemy spróbować. Kwaśne. Znam ten smak. Siedzimy chwilę. Mr Borwn wypowiada się przed kamerą na temat sposobu przygotowania wina. I nie tylko. Facet chyba ma parcie na szkło. Tak się rozgadał, że skończyć nie może. A my dostajemy jeszcze dokładkę wina.

W wiadrze na słońcu dojrzewa coś, co jest nazywane Shakeshake. To sfermentowane sorgo, drożdże, cukier i woda. Wygląda obrzydliwie. Ale jest jeszcze niegotowe, więc nie degustujemy. To chyba to samo, co piwo Chibuku z Malawi.

Płacimy kilka Puli za poczęstunek i już chyba nic nie stoi na przeszkodzie żeby jechać do Moremi. Droga asfaltowa urywa się wkrótce za Shorobe. Później jest już tylko szuter. Mijamy kontrolę weterynaryjną. Ale w drodze do rezerwatu nic nie sprawdzają. Pewnie sprawdzą nas, gdy będziemy wracać. Szuter robi się coraz gorszy. Jedziemy wolniej. Tu już zaczyna się kraina zwierząt. Rzeczywiście są już impale. Zza drzewa wystaje słoń i żyrafy. A do rezerwatu jeszcze kawałek. Południowa brama znajduje się około 100 km od Maun. Docieramy do niej około 14. Rejestrujemy wjazd i zaczynamy kolejną przygodę.

Moremi Game Reserve

Najbardziej chciałbym zobaczyć drapieżniki, czyli lwy i lamparty. Ale słonie, hipopotamy i żyrafy również są mile widziane. No i ptaki. A kto wie, może trafi się gepard, dziki pies albo hiena. A może cos jeszcze bardziej niespotykanego. Zwolniliśmy i wypatrujemy. To rola Mr Browna. Wprawdzie siedzi z tyłu, ale dużo widzi. Na początku jest nawet mniej zwierząt niż przed przekroczeniem bramy. Jeszcze nie nadeszła dobra godzina. Jest pełnia dnia i upału. To raczej czas na lekką drzemkę. Ale nagle widzimy hipopotama w bajorze z warugą na grzbiecie. I krokodyle. Kluczymy bocznymi dróżkami, których sami nie dalibyśmy rady objechać. Dobrze, że on jest z nami. Dobrze zna park.

Wjeżdżamy na wielkie łąki i nagle pan Brown krzyczy. Lion! Gdzie? Nie widzimy. Każe mi zjechać na trawę. To zakazane. Ale posłuchałem go. Jest stercząca lwia łapa. Wow! Jak on ją wypatrzył. Obserwujemy słabo widoczny fragment lwicy. Nic sobie z nas nie robi. Na chwilę unosi łeb. I znów się kładzie. Gdy zauważamy nadjeżdżający samochód, czym prędzej wracamy na drogę. Wymieniamy się informacjami o spotkanych zwierzętach.

Żyrafa w rezerwacie Moremi
Żyrafa w rezerwacie Moremi

Lwy, które wyjeżdżający dziś z parku turyści widzieli w tej okolicy przeszły na druga stronę rzeki. Ale wciąż będziemy ich szukać. Może wróciły. Są antylopy Red Liczi. A przed maską przez chwilę biegnie coś czego nazwy nie zapamiętałem. Nie widziałem tego zwierzęcia nigdy. Coś jakby łasica. Ale więcej lwów nie ma. Wjeżdżamy w gęsty las. Jedziemy slalomem. Jest fajnie. Jak na rajdzie. Zaczynamy się śpieszyć, aby dojechać do miejsca zwanego Hippo Pools. Spędzamy tu dłuższą chwilę obserwując stado hipopotamów. Siedzą nieco pod słońce, więc nie jestem zachwycony.

W piachu

Ale czas na nas. Kierujemy się w stronę campingu. Zostało nam około 8 km. Wjeżdżamy w busz. Busz bardzo piaszczysty. Nie jestem doświadczonym kierowcą samochodów terenowych. Po raz pierwszy siedzę za kierownicą samochodu 4×4. Więc nagle staję zakopany w piachu. Samochód nie chce ruszyć. Ani z napędem na cztery koła, ani na biegu zwanym Low. Ani do przodu, ani do tyłu. Utknęliśmy.

Powoli robi się ciemno. Powiedziałbym, że nawet szybko. Powinniśmy być na campingu przed zmrokiem. Chyba nie będziemy. Wysiadamy. Wisimy na kole zapasowym. Trzeba się podkopać pod koło. Pan Brown podnosi podnośnikiem samochód, a my w paskudnym kurzu odkopujemy koła i wydobywamy piach spod silnika i kół. Czas na próbę. Ustawiam kamerę. Chłopaki przygotowują się do wypchnięcia. Ja siadam za kierownicą. Wsteczny. Ruszam. Jadę, jadę i…. Udało się! Zbieramy kamerę. Jest już prawie ciemno. Pokonujemy teraz piach z napędem na cztery koła. Bardzo szybko. Rzuca nami pod sam sufit. Niezła jazda. Przejechaliśmy cały kopny piach. Prawie nic nie widać.

Nocą w rezerwacie Moremi

Przed maską w świetle reflektorów przebiegają hieny. Nad stawem stoją bociany. Impale stoją na środku drogi oślepione światłami samochodu. Nie wiedzą co się dzieje. Gdy świecimy im w oczy nic nie widzą. Aby zeszły z drogi trzeba wyłączyć światła. Sprawdza się.

Nagle dostrzegam coś dziwnego na drodze. To pierwszy most. Jak go pokonać. To zwykłe drewniane bale ułożone obok siebie. Low gear, dwójka i powoli wjeżdżam na most. Przejechałem. Kontynuujemy jazdę po ciemku. Przed nami druga przeszkoda. Drugi most. Też się udaje. No to chyba mamy z górki. Oby nic nieoczekiwanie nie wybiegło nam na drogę. Nie wybiega. Docieramy na camping. Nic nie widać. Dostrzegamy tylko zarysy budynków. Pan Brown wychodzi zameldować, że dotarliśmy. Dostajemy nocleg na stanowisku 7. Będziemy je dzielić z innym samochodem. Ustawiamy naszego Nissana po przeciwnej stronie wielkiego rozłożystego drzewa. Rozstawiamy namiot i wyciągamy rzeczy potrzebne do rozpalenia ogniska i przyrządzenia kolacji.

Żyrafa o wschodzie słońca
Żyrafa o wschodzie słońca

Na campingu

Myśleliśmy, że nie będzie możliwości porządnego mycia, a tu zaskoczenie. Całkiem porządny prysznic. Szkoda, że jest tak zimno. Kąpiel w zimnej wodzie wcale taka fajna nie jest. Strasznie burczy mi w brzuchu. Z jednej strony z głodu, ale czuję, że szykuje się mała żołądkowa rewolucja.

Czekamy z niecierpliwością na grillowane kawałki kurczaka i pieczone ziemniaki. Zjadamy z apetytem. Byliśmy bardzo głodni.

To był kolejny udany dzień. Helikopter, lew, odkopywanie samochodu, nocna jazda i kolejny nocleg pod rozgwieżdżonym niebem. Tylko czemu jest tak strasznie zimno? Długo naświetlam zdjęcie, aby uchwycić to niesamowite niebo. Drugie tyle czekam aż zdjęcie się przetworzy. Ale czekam już w namiocie, bo chłód wypędza nas do środka. Ale się wkurzyłem. Prawie dwie godziny czekania na efekty. A ja zapomniałem zdjąć osłonę obiektywu. Przez 40 minut fotografowałem dekielek. Chyba trzeba iść spać.

Relacja i zdjęcia z podróży do Namibii i Botswany

Zdjęcia z podróży do Namibii

Zdjęcia z podróży do Botswany

Pozostałe odcinki relacji z podróży do Namibii i Botswany na blogu

Wskazówki i informacje praktyczne przed podróżą do Namibii i Botswany

Informacje praktyczne przed podróżą do Namibii

Informacje praktyczne przed podróżą do Botswany

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.