Mandryle w Gabonie
Mandryle w Gabonie zamierzamy zobaczyć po raz drugi. Umówiliśmy się z dziewczynami prowadzącymi badania nad mandrylami, że pojedziemy razem z nimi o szóstej rano obserwować zwierzaki. Nie było to proste. Musieliśmy przekonać ludzi z parku do takiej modyfikacji programu, aby obserwacja mandryli mogła się zacząć jak najwcześniej. Bez francuskiego ciężko się dogadać. Pomogła nam angielka, jedyna turystka zwiedzająca park oprócz nas. Też chciała jechać rano. Pomogła nam się dogadać. Ale o mały włos zrobiłaby nas w konia.
Poranne zamieszanie
Umówiliśmy się na szóstą. O tej godzinie trzeba kupić banany dla mandryli. Jesteśmy w umówionym miejscu zgodnie z planem. Nikogo nie ma. Żadnego ruchu. Angielki też nie ma. Pukamy do jej pokoju. Nie odpowiada. Może wszyscy się spóźnią. Jak to w Afryce. Zaczynamy się niepokoić. Nagle podjeżdża nasz kierowca. Pakuje silnik do motorówki na samochód i każe nam wsiadać. Wsiadamy i pytamy, czy wiezie nas na mandryle. Potwierdza. A gdzie Angielka? Tego już nie rozumie albo tylko udaje. Po kilkuset metrach spotykamy Angielkę w towarzystwie jednej z Francuzek. Czekają na nas. Pyta, gdzie byliśmy o szóstej. Tam gdzie się umówiliśmy. Mówi, że to ona była o szóstej. Nas nie było, więc kazała jechać. Skoro nas nie było, znaczy że nie chcieliśmy jechać. No ładnie.
Okazuje się, że ma nieco przestawiony zegarek. Była o szóstej rano, ale według swojego czasu. Czemu nas nie obudziła? Pewnie nie chciała naszego towarzystwa. Jak widać trzeba uważać i nie można ufać nikomu. Każdy dba tylko o siebie. Dobrze, że tak się skończyło.
Mandryle w Gabonie po raz drugi
Jedziemy na mandryle. W to samo miejsce. Chwilę po naszym przyjściu pojawiają się zwierzaki. Początkowo nieśmiało. Później już się nami nie przejmują. Spokojnie stoimy i fotografujemy. Trudno dorwać samca. Byłoby nieco prościej, gdyby Angielka do niego ciągle nie podchodziła i nie płoszyła. Obrusza się, gdy Mariusz zwraca jej uwagę. W końcu jest samiec. W pełnej okazałości. Czerwony nos. Ostre, długie żeby. Wszystko żeby wyglądać atrakcyjnie dla samic. Piękny. Ziewa i otwiera szeroko paszczę. Świetne ujęcie. Jedno, drugie, dziesiąte. Znów jesteśmy w fotograficznym zachwycie. Gdy rzucamy mandrylom banany rozpoczyna się walka o pożywienie. Mamy wszystko, o czym marzyliśmy. Dwa samce, samice, małe mandryle. Dookoła, nad nami. Wszędzie. Jedzące, biegające, ziewające. Piękne małpy. Świetna atrakcja.
Wyspa szympansów
Zostaje nam ostatnia aktywność w Parku Lekedi. Czekam na nią z taką samą niecierpliwością, jak na mandryle i goryla. Wyspa szympansów. Pięć szympansów zostało umieszczonych na wyspie, na środku jeziora. Jeżeli będzie tak, jak wczoraj u goryla to długo atrakcje Lekedi będą się utrzymywały na pierwszym miejscu atrakcji afrykańskich parków narodowych (chociaż Lekedi parkiem narodowym nie jest). Wszystko na to wygląda. Dojeżdżamy nad wyglądające na sztuczne jezioro. Wyschnięte kikuty martwych drzew wystają ponad taflę wody. Dziesiątki, a może i ponad setka.
To coś kiedyś musiało zostać zalane. Może jakieś wyrobisko pokopalniane? Kto wie. Szofer montuje elektryczny silnik na łódce i płyniemy na wyspę. Gdy dopływamy, szympansy wychodzą na brzeg. Spodziewają się jedzenia. Jeden z nich wchodzi na suche drzewo i wydaje swoje szympansie odgłosy. Drugi czeka na brzegu. Trzy pozostałe czekają pod lasem. Szofer rzuca im trzcinę cukrową. Z zazdrością na to patrzę. Sam bym ja possał. Może i coś mam z szympansa. Odważnie wyciągają kawałki trzciny z wody i delektują się pysznym sokiem.
Po chwili niewielką łódeczką podpływa kolejny pracownik parku i rzuca szympansom kolejne kawałki trzciny i banany. Szympansy wariują ze szczęścia. Zbierają jedzenie. Jeden z nich zgarnia całą trzcinę cukrową dla siebie. Wszystkie kawałki trzyma w łapach, zjadając je po kolei. Super widowisko. To było to, czego oczekiwałem. Nie zawiodłem się. W drodze powrotnej podpływamy jeszcze w pobliże jednego z suchych drzew. Na jego wierzchołku jest gniazdo bielika. W gnieździe siedzi mały bielik. Pewnie nie umie jeszcze latać. Pierwszy jego lot będzie nieco stresujący. Jak coś nie pójdzie, czeka go kąpiel. Nie wiem czy umie pływać. To tyle atrakcji parku Lekedi. Długo pozostaną w mojej pamięci. Tak egzotycznych widoków i sytuacji dawno nie widziałem. Próżno ich szukać w innych parkach. To była największa atrakcja Gabonu jak do tej pory. Rewelacyjna.
Zdjęcia i relacja z podróży do Gabonu
Pozostałe odcinki relacji z podróży do Gabonu na blogu