Moremi Game Reserve
Drugi dzień w Moremi Game Reserve. Nocą było zimno. Czemu aż tak? Przecież jesteśmy w Afryce. Jest jeszcze ciemno, gdy rozlega się dźwięk mojego budzika. Wstawaj szkoda dnia! Telefon grając znaną melodię mobilizuje mnie do wstania. Zbieramy się i jeszcze przed wschodem słońca ruszamy na poranną przejażdżkę. Po wczorajszej przygodzie z piachem dziś od rana jeżdżę z napędem na cztery koła. Na początek meldują się antylopy gnu. Ale zdjęcia wychodzą marne. Jest jeszcze zbyt ciemno.
Po kilkuset metrach wpadamy na przechodzące przez drogę kilkanaście żyraf. W tym samym czasie pojawia się słońce. Żyrafy w komicznych ruchach przebiegają przez jezdnię. Po chwili nasz przewodnik dostrzega dzikie psy. Trzy. Ale są obrzydliwe. Polują. Próbują złapać impalę. Biegną, przystają, strzygą uszami. Biegną wzdłuż drogi. Zawracamy i jedziemy za nimi. Wyglądamy jak nagonka na psy. Po chwili dajemy im spokój. Niech polują w spokoju. Zawracamy. Toczymy się wolno wśród traw i buszu. Co jakiś czas po obu stronach drogi pojawiają się gnu, zebry, impale i różne ptaki.

Nagle woda! I most. Trzeci most. Pan Brown mówi, że mamy go przejechać. A ja myślę, że zamoczymy silnik. A on każe jechać. Na low gear i dwójce. Powoli. Jedziemy. Zanurzamy się w wodzie po to, aby za chwilę wjechać na pierwsze pnie drzew tworzące most. Są jeszcze pod wodą. Powoli wydostajemy się na właściwe kłody. Tylko niech to się nie rozleci. Droga z przeprawy wygląda podobnie. Powoli zjeżdżamy do wody, aby po chwili z niej wyjechać. Dajemy radę. Test zdany. Jedziemy szukać zwierząt. Wjeżdżamy na łąkę.
Gepard
Cheetah! Mr Brown krzyczy. A my znów nic nie widzimy. Widzimy uciekające gnu. Zjeżdżamy z drogi w trawy. Pędzimy po bezdrożach w poszukiwaniu geparda. Nie ma go. Krążymy dookoła. Nic. Musiał się solidnie ukryć. Trawa jest wysoka. Nic z tego nie będzie. Gnu też już nie ucieka. Wyjeżdżamy na drogę i toczymy się ślimaczym tempem po labiryntach rezerwatu. Wjeżdżamy w sekcję piachów. Przez prawie godzinę na wyjącym low gearze męczymy samochód w grząskim piachu. Szukamy lwów. A może i lamparta. Nic z tego. Nie ma. Może popołudniu. Powoli wracamy na camping.
Mr Brown wybrał dla nas mniej uczęszczaną trasę wzdłuż jeziora i zarośli. Wpadamy w grząskie błoto. Trawy są wyższe niż samochód. Przed maską nic nie widać. A wiem, że po drodze są wielkie dziury. Dla karoserii samochodu omijanie głębokich kolein przez krzaki nie jest zbyt dobre. Przeciskamy się. Nie chciałbym powtarzać tej trasy. Wydostajemy się na główniejszą drogę tuż przed trzecim mostem. Czyli znów czeka nas kąpiel.
Przeprawa przez most w remoncie
Nieoczekiwana niespodzianka. Most jest w remoncie. Stoi na nim ciężarówka, a robotnicy przekładają i na nowo montują bale. Czekamy przed samochodem i wtedy zauważam, że nie mamy tablicy rejestracyjnej. Świetnie. Gdzie mogła nam odpaść? W trzcinach? A może w piachach? Niewiadomo. Po prostu nie ma. Ciekawe, ile zapłacimy po drodze mandatów. Dzięki temu pojawia się miejsce na przymocowanie kamery, aby sfilmować nasz przejazd przez most. Więc może to jest jednak korzyść? Montujemy GoPro na zderzaku. A ponieważ w międzyczasie remont się skończył możemy przejechać na drugą stronę. Tym razem czuję się pewnie i idzie łatwiej.

Upał rozkręca się. Chodzimy śnięci. Mamy spowolnione ruchy. A ja dodatkowo dziwnie się czuję. Od wczoraj mam rozwolnienie. Chwila drzemki jest wskazana. Rozkładam śpiwór w cieniu i ucinam sobie drzemkę. Dość długą, bo dwugodzinną.
Popołudniowe safari
Wstawać się nie chce. Zwierzaki jednak czekają. Wsiadamy ponownie do samochodu i ruszamy. Znów przez most i wodę. Może gdzieś odnajdziemy tablicę. W sumie w to wątpię. Lwów wciąż nie widać. Kręcimy się wśród drzew, na których aż prosi się żeby wylegiwały się lamparty. Nic z tego. Nie ma żadnego. Nie ma lwów, lampartów, ani innych drapieżników. Są za to przeróżne antylopy, zebry i żyrafy. Są hipopotamy, krokodyle i w dość sporej odległości bawoły. No i są słonie. Sporo. Na jedno ze stad wpadamy nagle wśród gęstego buszu. Stajemy i wyłączamy silnik. Nieniepokojone jego warkotem spokojnie przechodzą przez drogę dając się sfilmować.

Wracamy. Czuję niedosyt związany z brakiem drapieżników. Ale może jutro. Po raz kolejny przed nami most do pokonania. Znów to samo. Nagle, gdy jesteśmy na samym środku przeprawy zauważamy trzy hipopotamy. Są w wodzie. Stajemy. Filmujemy jak zdezorientowane zwierzęta szamoczą się. Otwierają paszcze i ryczą. Uciekają w zarośla. My wracamy na camping. Tym razem przed zmrokiem.
Wieczór na kempingu
Rozbijamy obóz. Pan Brown jak zwykle zajmuje się ogniskiem i kolacją. A my idziemy się kąpać. Jest źle. Czuję się otumaniony. Jakbym był na prochach. A może to Pan Brown coś nam dorzucił do żarcia? No i w kiszkach wciąż rewolucja. Zjadamy kolację, ale myślę, że szybko ją przetrawię. Nie mogę wysiedzieć przed ogniskiem. Po jednym długim zdjęciu gwiazd postanowiłem iść spać. Jest mi bardzo zimno. Chowam się w śpiworze. Niedobrze mi. Budzę się co chwilę. Łapią mnie skurcze. Boli głowa. Ciekawe co z tego wyniknie. Czyżby to był efekt palmowego wina? Dobrze, że nie wypiliśmy tego drugiego alkoholu na wsi. Zaczynam się powoli martwić. Cóż to za dziadostwo się przyplątało. Ameba? Oby nie. Tak mija cała noc. Dłuży się i dłuży.

Relacja i zdjęcia z podróży do Namibii i Botswany
Pozostałe odcinki relacji z podróży do Namibii i Botswany na blogu