Widok z drogi na Mount Cameroon na Gwineę Równikową i Pico Basile

Mount Cameroon National Park

Mount Cameroon National Park

Pobudka o 6.00. Ciemno za oknem. Zostawiam część niepotrzebnych w górach rzeczy u Julii (Niemki) i ruszamy do siedzimy naszej agencji trekkingowej. Czekamy na start trekkingu w Mount Cameroon National Park.

Pakowanie potrwa. Idziemy więc na śniadanie. Specjalność zakładu: jajecznica z makaronem i kawa. Śniadanie trwa jednak zbyt krótko. Zamieszanie przy pakowaniu trwa znacznie dłużej.

Śniadanie w Buea
Śniadanie w Buea

Zaczynam wędrówkę na Mount Cameroon. Jest dość wcześnie. Prezentacja przewodników, tragarzy i kucharza. Wspólne zdjęcie. Ktoś nagrywa moment startu telefonem komórkowym. Razem z nami idzie jakiś Niemiec. Na szczęście idzie tylko na trzy dni.

Rozgrzewka trekkingowa

Przewodnik opowiada o mijanych roślinkach. Jedna z nich służyła do pakowania, zanim na terytorium obecnego Kamerunu przybyli Niemcy. Druga była używana do czyszczenia języka. Trzecia z nich to pięknie kwitnące kwiaty, posadzone na pokaz, aby Kamerun był piękniejszy. Jeszcze inne zostały tu przywiezione przez Europejczyków. Kolejna ma owoce zdatne do jedzenia. W smaku przypomina figę. Próbujemy, ale owoce nie są zbyt dojrzałe.

Przed startem trekkingu na Mount Cameroon
Przed startem trekkingu na Mount Cameroon

Jest też niewielki wodospad i poniemiecki system dostarczający wodę na pola. Idący z nami Niemiec dziwnie musi się czuć, gdy wciąż słyszy o dawnych niemieckich czasach w Kamerunie. Niemcy to. Niemcy tamto. Ciągle coś robili. Ciągle źle.

Deszcz

Kończą się pola i plantacje. Wchodzimy do lasu deszczowego. Wilgoć. Zieleń. Liście. Tak to sobie wyobrażałem. Teraz wolniej. Pod górę. Trochę ślisko. Niezbyt stromo. Zaczyna padać. Na razie delikatnie. Podchodzimy do bramy wejściowej na teren Mount Cameroon National Park. Chwila przerwy i dalszy marsz w górę. Po paru chwilach jesteśmy w tak zwanym Hut 1. To około 1800 m n.p.m. A więc około 900 metrów podejścia już za nami. Nagle nadciąga ulewa. Miałem trochę szczęścia. Stoję pod dachem. A Łukasz wciąż idzie. Przychodzi cały mokry. No to mamy porę deszczową w praktyce. Teraz sobie poczekamy na koniec deszczu. Jest co robić. Są krzaki. Są ptaki. Piękne kolorowe kolibry. Mają chyba wszystkie możliwe barwy na sobie. To kameruńskie nektarniki drobne. Przepiękne. Nie widziałem do tej pory tak kolorowych ptaków. Są też inne. Przewodnik mówi, że to wróble. Ale czerwone? Nie wierzę mu.

Siedzimy tu już dobre dwie godziny. Czekamy na koniec ulewy i tępo gapimy się na krzaki licząc, że kolejne ptaki wylecą na żer. Nagle trzask. Drzewo, na które patrzymy złamało się. No chyba nie od naszych spojrzeń?

Możemy znów ruszać

Mija kolejna godzina. Robert, mój imiennik – przewodnik sugeruje, że powinniśmy ruszać. Po prostu spojrzał w niebo i powiedział, że to koniec deszczu. Posłusznie pakujemy sprzęt i w drogę. Przed nami trudniejszy odcinek podejścia. Opuszczamy las i wchodzimy w rejon sawannowy. Pojedyncze krzaki, wysokie trawy i skały. Drzewa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły. Zza chmur wychodzi słońce. Robi się ciepło. Nad nami błękitne niebo. W końcu! Wędruję stromą, długą łąką. Z traw co kilka metrów podrywają się przestraszone czarno-żółte ptaki. Przysiadają na najbliższych krzakach i obserwują. Po chwili wracają i znikają w gęstwinie.

Widoki po przekroczeniu górnej granicy lasu deszczowego
Widoki po przekroczeniu górnej granicy lasu deszczowego

Na horyzoncie pojawia się chata zwana pośrednią. Chwila odpoczynku, aby ruszyć znacznie szybciej w kierunku Hut 2. Przede mną wędruje Niemiec z przewodnikiem. Za mną Łukasz, drugi przewodnik i tragarze z naszymi plecakami. Piękny zachód słońca nad Gwineą Równikową oznacza, że została niecała godzina do zmroku. A wiadomo, co oznacza zmrok w Afryce. Całkowitą ciemność w kilka chwil. Przyśpieszam kroku. To nie jest łatwe. To najtrudniejszy odcinek dzisiejszego trekkingu, a może całej naszej wędrówki. Najbardziej stromy. Wypatruję przed sobą białych tabliczek ostrzegających przed zbaczaniem ze szlaku. Czasem je widzę. Czasem nie. Trzymam się bardziej widocznych skał i białych malunków. Nie wiem, czy idę po szlaku. Czasem jest tak stromo, że muszę pomagać sobie rękoma.

Łukasz został z tyłu

Straciłem Łukasza z zasięgu wzroku. Tych z przodu tez. Zostałem sam. Powoli robi się ciemno. Wytężam wzrok. Mam nadzieję, że nie zabłądzę. Wkurzam się, że przewodnik na nas nie czeka, a szczególnie na Łukasza. Robi się bardziej płasko. Ale wyłania się kolejne wzniesienie. I jeszcze jedno. Są tabliczki. Nie zgubiłem się. Nagle widzę światło. To Hut 2. Dotarłem na miejsce. Jest całkowicie ciemno. Staję i czekam. Mija kilka minut. Nikt mi nie mówi, gdzie najlepiej zostawić rzeczy i gdzie będziemy stawiać namiot. Zimno mi. Jestem na wysokości około 2800 m n.p.m. Krótki rękaw to zły pomysł. Nie mam ze sobą nic innego poza mokrym ponczem w plecaku. Nie mam wyjścia. Zakładam i dalej trzęsę się z zimna.

Widok z drogi na Mount Cameroon na Gwineę Równikową i Pico Basile
Widok z drogi na Mount Cameroon na Gwineę Równikową i Pico Basile

Chodzę dookoła drewnianych domków i nie mam pomysłu, co ze sobą zrobić. Ktoś rozpala ognisko. To przewodnik. Nagle się pojawił. Jestem wściekły. Siadam obok niego i porządnie go opieprzam za to, że nie czeka na wszystkich. Nagle Niemiec uświadamia mi, że to nie mój przewodnik tylko jego. Nie rozumiem. To po co tak pędziłem? Naprawdę to nie nasz przewodnik?

Rzeczywiście chyba ma rację. Trochę mi głupio. Przepraszam. Nasz przewodnik idzie z Łukaszem. Jeszcze bardziej mi głupio z tego powodu, że minęło pół godziny, a Łukasza wciąż nie ma. Dobrze, że przewodnik jest razem z nim. Mimo wszystko zastanawiam się, co by było gdyby Łukaszowi coś się stało podczas podejścia w ciemnościach. Nawet bym o tym nie wiedział. Może wrócić po Łukasza? Tylko jak odnajdę szlak po ciemku? Lepiej tu poczekać. Czekam. Jest coraz zimniej. Ponczo nie pomaga. Nie mam nic do jedzenia, ani do okrycia. Nic do spania, ani namiotu. Czekam cierpliwie.

Nadchodzi Łukasz

Po kolejnej pół godzinie pojawia się światło. To pierwszy z tragarzy. Mówi, że wszyscy idą tylko wolno. Zaraz będą. I rzeczywiście są. Namiot rozbijamy w jakimś błocie tuż obok budowy jednego z domków. Może nie przemoknie podczas deszczu. Może nie będzie padać.

Nad nami pięknie rozgwieżdżone niebo. W oddali widać Buéa i Doualę. Rozświetlone miasta i tysiące gwiazd nad nimi. Doskonały widok.

Nocny widok z drogi na Mount Cameroon na Buea i Doualę
Nocny widok z drogi na Mount Cameroon na Buea i Doualę

W międzyczasie kolacja jest już gotowa. Ryż z nigeryjskimi sardynkami i pomidorowym sosem. Pysznie smakuje. Ależ byłem głodny. Przed snem fotografujemy Mleczną Drogę i miasta. Ale szybko mam dość. Marzę o śnie. Nawet mieścimy się w namiocie z częścią naszego bagażu. Z częścią, bo duże plecaki wiszą na zewnątrz. Wiszą, bo podobno okolica pełna jest ciekawskich szczurów. Nie czekam długo na sen. Przychodzi po chwili.

Kolejne odcinki relacji z Kamerunu znajdziecie tu: Relacja z Kamerunu na blogu

Galeria zdjęć z Kamerunu do obejrzenia tu: Zdjęcia z Kamerunu

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.