Nyanga National Park - zachód słońca

Mount Nyangani

Mount Nyangani

Nudne jest pisanie, że znów trzeba było wcześnie wstać. Ale tak jest naprawdę. Tak jest w zasadzie każdego dnia. Już się przestawiliśmy na tutejszy tryb życia. Od wschodu do zachodu słońca. Dziś pobudka dopiero o 6.00 Co będziemy robić? Mam nadzieję, że wchodzić na Mount Nyangani.

Wyglądam przez okno. Góry w chmurach. A to pech. Czy to jest Afryka? Czy nie wystarczy, że jest tylko kilka stopni powyżej zera? Muszą być chmury? Zjadamy na śniadanie chleb z mielonką i idziemy na stację na umówione spotkanie. Niepotrzebne podczas trekkingu rzeczy zostawiamy w recepcji hotelowej. Na stacji pusto. Nikt na nas nie czeka. Wiem, że to Afryka, więc zbytnio tym się nie przejmuję. Mija trochę czasu. Nikt nie przyjeżdża. Zimno, pochmurnie i pusto.

W drodze na Mount Nyangani

Nagle podjeżdża samochód. Nie mam pojęcia, czy kierowcą jest chłopak, z którym umawialiśmy się wczoraj. Już tak mam. Nie mam pamięci do twarzy. Chłopak proponuje przejazd za 20 USD w jedną stronę. Zapewniamy go, że jeśli nie przyjedzie nasz kierowca, pojedziemy z nim. Czekamy jeszcze kilka chwil. Ale nasz kierowca nie przyjeżdża. Jedziemy więc z nowopoznanym kolesiem do biura Parku Narodowego Rhodes Nyanga. Załatwiamy formalności związane z pobytem w parku, płacimy za wejście i wjazd. Zabieramy ze sobą przewodnika. Z niechęcią zgadza się na wejście na górę. Wszystko przez mgłę. Dla nas widoków może nie być. Dziś po prostu chcemy zdobyć Mount Nyangani.

Wsiadamy ponownie do samochodu i mniej lub bardziej wyboistą szutrową drogą jedziemy na parking, skąd rozpoczyna się wędrówka na najwyższą górę w Zimbabwe. W międzyczasie rozwikłaliśmy tajemnicę tak zimnego poranka i wczorajszego wieczoru. Juliasdale jest położone na wysokości prawie 1900 m n.p.m.

Górka, dołek, górka, dołek. Po lewej Kudu. Po prawej Buszbok subsaharyjski. Przed nami hiena. Co? Hiena stoi na drodze i patrzy w naszą stronę. Podkulone, a może krótsze tylne nogi od razu rzucają się w oczy. Odchodzi niespiesznie w kierunku buszu i znika w krzakach. Więcej zwierząt nie widzimy.

Hiena w Parku Narodowym Nyanga
Hiena w Parku Narodowym Nyanga

Krótki trekking

Gdy docieramy na parking wieje silny wiatr. Jest zimno. Dookoła chmury. Po co się pchamy na górę w tak nieprzyjemną pogodę. W tym czasie moglibyśmy przecież siedzieć na plaży pod palmą albo fotografować zwierzęta podczas safari. Ale nie! Ja wymyśliłem sobie spacery po afrykańskich górach.

To ma być jedna z łatwiejszych wędrówek. Dwie, a może trzy godziny w obie strony. Zostawiamy kierowcę na parkingu, bierzemy kijki i plecaki i ruszamy ostro pod górę. Początek to rzeczywiście dość ostre podejście. Trochę po łące, trochę po skałach. Wzdłuż wyschniętego strumienia. Szybko zyskujemy wysokość. Do podejścia nie mamy wcale dużo. Zaledwie 400 metrów od miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód.

W pewnym momencie kończy się fragment z ostrym podejściem. W tej samej chwili wchodzimy w chmury. Zimny wiatr wieje mocno. Wędrujemy kilkadziesiąt minut po w miarę płaskiej łące, co kilkadziesiąt metrów pokonując kilka krótkich kamienistych podejść. Ułożone po obu stronach kamienne kopczyki i namalowane na skałach strzałki wskazują szlak. Żółte kierują do góry. Białe na dół. Trudno zgubić drogę nawet we mgle.

Przewodnik tym razem jest znacznie lepszy od tego z Chimanimani. Nie tylko dlatego, że zna język angielski. Trzyma równe tempo. Rozmawia. Tyle wystarczy.

Na szczycie

Jeszcze tylko kilka zakrętów pomiędzy ogromnymi głazami, kilka niewielkich podejść i przed naszymi oczami ukazuje się metalowa konstrukcja, a pod nią wyżłobiony w betonie napis: „Nyangani”. Zdobyliśmy najwyższą górę Zimbabwe! Na skale widnieje napis: 2593. GPS wskazuje 2585 m n.p.m. Jak zwykle kilka metrów różnicy. To już siedemnasta góra w Afryce, na którą wchodziłem. Jest jedną z najłatwiejszych z dotychczasowych. Najłatwiejszą na pewno była Mount Heha w Burundi.

Na najwyższym szczycie Zimbabwe - Mount Nyangani
Na najwyższym szczycie Zimbabwe – Mount Nyangani

Mamy z Łukaszem trochę pecha. Wchodzimy już razem na trzecią górę i każda wita nas na szczycie mgłą i zimnem. Z tego powodu szybko dokumentujemy naszą wizytę na górze Nyangani. Zanim zimny wiatr zmusza mnie do założenia puchówki, zaczynamy schodzić. Podejście zajęło nam 1 godzinę i 20 minut. Ile zajmie nam zejście? Niemal tyle samo, dlatego że chwilami pojawiają się przebłyski słońca. Nie możemy więc oprzeć się chęci zrobienia choć kilku zdjęć.

Nyanga National Park
Nyanga National Park

Zaskoczony tak szybkim powrotem z góry kierowca z zadowoleniem nas wita. Nie będzie musiał na nas czekać. Zdążył przesiąknąć dymem z ogniska palonego w budce strażników parkowych. Wiezie nas do siedziby parku, gdzie zostawiamy przewodnika, a później do Juliasdale.

Co robić?

Jest kilka minut po trzynastej. Nie spodziewaliśmy się tak szybkiego zakończenia wycieczki. Zastanawiamy się, co robić. Co można zrobić jeszcze dziś? Wodospad Mutarazi? Chyba nieco za późno. Zdjęcia w Juliasdale? Chyba nie. Jest buro i szaro, a zresztą co tu można fotografować. Tu nic się nie dzieje. Musimy przynajmniej podjąć decyzję, co zrobimy jutro. To ważne, bo jutro najpóźniej musimy dotrzeć do Harare. Musimy być na dodatek przed 17.00. Gdy byliśmy na szczycie zadzwoniła do nas Pani Krystyna Grabowska i powiedziała, że mają z mężem spotkanie i prosi żeby wrócić do Harare przed 17.00. Oczywiście postaramy się tak zrobić. Musimy tylko dobrze zaplanować powrót.

Meldujemy się raz jeszcze w hotelu, prosząc jednocześnie w recepcji o znalezienie kogoś, kto organizuje wyjazdy nad wodospad Mutarazi i dysponuje samochodem z napędem na cztery koła. Chłopaki się starają. My w tym czasie idziemy na zakupy. Wciąż jest szaro. Nie ma tematu na zdjęcia. Gość, który wczoraj obiecał nam zorganizowanie przejazdu do Parku pyta, czemu nie pojawiliśmy się rano w umówionym miejscu. Zgodnie z prawdą opowiadamy, co wydarzyło się rano. Okazuje się, że kierowca podobno przyjechał przed 8.00 i był zdziwiony, że nie zaczekaliśmy.

Fantastyczne światło

Nagle widzę, że za kilka chwil pomiędzy chmurami pojawi się słońce. O tej porze oznacza to jedno. Fantastyczne światło do zdjęć. Odliczamy sekundy do tego momentu. Świat się zmienia w jednej chwili. Świat stał się kolorowy. Od razu przychodzą pomysły i chęci na zdjęcia. Fotografujemy mieszkańców Juliasdale. Nikt się nie sprzeciwia. Ludzie wręcz proszą o zdjęcia. Dzieci i panie z bazaru. Panie wpisuje mi nawet w zeszycie swoje nazwiska i adresy, żeby po powrocie do Polski przysłać zdjęcia, które im zrobię. Oczywiście, że tak zrobię. Szczególnie, że bardzo zależało mi na zdjęciu pani w czapce z niedźwiedziem.

Juliasdale - Pani z niedźwiedziem na głowie
Juliasdale – Pani z niedźwiedziem na głowie

W międzyczasie dostałem nawet pozwolenie od pracownika miejscowej poczty na fotografowanie budynku i jego samego. Zapozował do kilku portretów, a przy okazji opowiedział mi o sobie. Pracuje na poczcie od poniedziałku do soboty. Wtedy mieszka w Juliasdale. W soboty po pracy wraca do rodziny do Mutare, aby w poniedziałek znów przyjechać do Juliasdale. Na poczcie nie ma w zasadzie nic. Można kupić jedną kartkę pocztową, którą sprzedawca zachwala pokazując logo poczty. Nie zachęciło nas to jednak.

Ludzie o nas mówią

W wiosce na pewno ludzie o nas mówią. Pani od wczorajszych frytek rano zapraszała nas na kawę, a przed chwilą pytała, czy dziś też przyjdziemy do niej na kurczaki i frytki. Tym razem nie korzystamy z jej propozycji. Wracamy do hotelu zachwycając się, jak zachodzące słońce oświetla gromadzące się na wschodzie ciemne chmury. Świat wygląda, jakby za chwilę miała rozpętać się burza. Kolory, kontrast i światło są obłędne. Nagle zaczyna padać deszcz. Przy tej pozycji słońca może to oznaczać tylko jedno. Tęcza! Tak! Jest tęcza! Jak w amoku fotografuję na przemian obłędny zachód słońca, kolorowe chmury i tęczę. Co za feeria barw. Gdy wracam do pokoju jest już niemal ciemno. Wiem, że dzisiejszej nocy nie będziemy robić zdjęć. Wytłumaczeniem jest zachmurzone niebo.

Zachód słońca po trekkingu na Mount Nyangani
Nyanga National Park – zachód słońca

Łukasz dogaduje się właśnie z jakimś kolesiem przez telefon, że jutro o szóstej rano pojedziemy nad wodospad. Kilka razy podkreśla, że musimy wyjechać z Juliasdale najpóźniej o szóstej rano, a o 11.30 być w Rusape. To super ważne.

Dla przyzwoitości tylko idziemy coś zjeść w barze. Zamawiamy to samo, co wczoraj, ale tylko jedną porcję, wiedząc jak duże są te dania. Najsmaczniejsza jest ryba.

Nie jesteśmy jakoś wyjątkowo zmęczeni. Podświadomie jednak mamy już ochotę zalec w łóżkach. Kolejna chłodna noc przed nami. Co się dzieje z tą Afryką? Gdzie te obiecane upały? Próbuję jeszcze pisać, ale zasypiam z długopisem w dłoni. To nie ma sensu. Czas zgasić telewizor, światło, zamknąć zeszyt i po prostu zasnąć.

Kolejne odcinki bloga z podróży do Zimbabwe znajdziecie tu: Blog z podróży do Zimbabwe

Galeria zdjęć z podróży do Zimbabwe i Botswany do obejrzenia tu:

Zdjęcia z podróży do Zimbabwe

Zdjęcia z Botswany

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.