Mugumu – wioska w Tanzanii
Koguty słychać już od dobrych kilkudziesięciu minut. Generator warczy bez przerwy. A budzik nie chce dzwonić. W końcu jest. Możemy wstawać. Nie myjemy się, bo nie ma w czym. Nasz cel na dziś to Mugumu – wioska w Tanzanii.
Śniadanie już gotowe. Pyszna jajecznica i świeże owoce przygotowane przez Josepha. Nie wiem kiedy on śpi, ale jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak perfekcyjnie wszystko nam przygotowuje i jak dużo atrakcji nam zapewnia (tych zaplanowanych i tych nieoczekiwanych). Myślę, że na wycieczkach z biurami podróży Tanzania wygląda zupełnie inaczej. A ja mam farta, że poznałem Josepha 3 lata wcześniej.
Szybko wstaje słońce. Wioska budzi się do życia. Przed nami kilkaset kilometrów po bezdrożach północnej Tanzanii. Na początek wizyta w rodzinnych stronach Josepha. Później powrót do Serengeti i przejazd nad jezioro Natron.
W drodze do Mugumu
Mijamy granicę, za którą ludzie znów mogą się osiedlać. Zwierzęta i lud Kuria żyją na tych samych terenach, więc raz widzimy przebiegające żyrafy, a zaraz potem jadącego na rowerze chłopaka. Nagle przy pomarańczowej szutrowej drodze pojawia się Mugumu – rodzinna wioska Josepha. Zatrzymujemy się w samym jej centrum, choć oczywiście nie jest to spektakularne miejsce. Jest jeszcze wcześnie, więc mieszkańcy dopiero zaczynają kolejny dzień.
Mari kupuje ryż i cukier dla rodziców Josepha, bo są one bardzo drogie, jak na tutejsze warunki. Następnie jedziemy do miejsca, gdzie kilku zebranych naprędce chłopaków próbuje odtworzyć tradycyjny taniec Kuria.
Wracając z tańców spotykamy siedzącego przy drodze tatę Josepha. Mężczyźni wymieniają milion pozdrowień, po czym jedziemy odwiedzić rodzinę. Tata idzie piechotą.
Mugumu – rodzinna wioska Josepha w Tanzanii
Cała rodzina gromadzi się obok domu. Jest tam też mama Josepha – Buszmenka, o której chłopak mówi, że ojciec „wyrwał ją z buszu”. Zrobiła się sensacja. Joseph oprowadza nas po wiosce, domach swoich braci, siostry i sąsiadów. Biega z nami spora gromadka dzieci, które chętnie pozują do zdjęć. Są wyraźnie zadowolone.
Fajnie się przejść po wiosce, gdzie nikt nie chce pieniędzy, długopisów ani cukierków. Po drodze zaliczam przejażdżkę rowerem pożyczonym od jakiegoś chłopca. Jazda nie jest taka prosta. Rower waży chyba z 20 kg, a może i więcej.
W międzyczasie pojawia się tata Josepha i oznajmia, że z okazji przyjazdu Josepha zabity zostanie kozioł. To podobno ważne wydarzenie. Praktykuje się tylko w wyjątkowych sytuacjach i jest wyrazem szacunku dla gości. Prawdopodobnie to właśnie nasza wizyta jest tą okazją.
Mugumu – wioska w Tanzanii – ceremonia zabicia kozy
Na podeście przygotowanym z liści bananowca kilku mężczyzn trzyma wyrywającego się i wydającego przeraźliwe dźwięki kozła. Ktoś podstawia garnek i wbija w szyję kozła nóż. Trafia prosto w tętnicę. Krew tryska do miski. Kozioł ryczy i wyrywa się okropnie. Ktoś rozrywa szyję, aby upuścić resztę krwi. Kozioł drży, a krew leci bez końca. W międzyczasie ktoś dosypuje soli i miesza z krwią w misce. Mieszanka zrobiła się pomarańczowa.
Mężczyźni zaczynają zdejmowanie skóry. Wprawnymi ruchami, przy pomocy noża odrywają skórę niemal w całości. Obcinają penisa i jaja. Po wyjęciu cuchnących wnętrzności kozioł dzielony jest na części.
W międzyczasie Joseph daje tacie telefon i uczy go, jak się nim posługiwać. Nie przeszkadza mu to w dalszym krojeniu mięsa kozła. Widok taty Josepha z telefonem przy uchu, krojącego długim nożem mięso na kawałki jest co najmniej dziwny. Mama z siostrą częstują wszystkich herbatą.
Nie możemy zostać dłużej w Mugumu. Nie poznamy więcej obrzędów Kurii. Plan podróży mamy napięty. Żegnamy się z rodziną. Dostajemy jeszcze nogę kozła na drogę i odjeżdżamy. Ceremonia zabijania kozła wywołała we mnie mieszane uczucia. Pomimo oczywistego okrucieństwa było to ciekawe. Szkoda, że nie mogliśmy zostać dłużej. Takiej prawdziwej, otwartej i szczerej, absolutnie nie turystycznej Tanzanii chciałem doświadczyć.
Powrót do Serengeti
Tankujemy paliwo i niesamowicie dziurawą drogą wracamy do Serengeti. Droga pojawia się i znika. W sumie nie wiem, czy to droga, czy wydeptana przez mieszkańców tych ziem ścieżka. Potężne koleiny wyryte przez rwące podeszczowe potoki w czerwonej ziemi. Trawy. Trzęsie niemiłosiernie. Nie przekraczamy 30 km/h. Próbuję przysypiać, ale po prostu się nie da. Droga jest okropna. Z każdym kilometrem jest coraz mniej domów. Wioski są coraz mniejsze. Oznacza to, że znowu wkraczamy w krainę zamieszkałą wyłącznie przez zwierzęta.
Wjeżdżamy do Serengeti. Wysoka zielona trawa kołysze się na wietrze. Upał. Droga pełna piachu. Dookoła zieleń traw. Samochód lekko tańczy na łachach. Mało zwierząt, bo to środek dnia. Ale widoki są piękne. Serengeti jest ogromne i w każdej części inne. Stojąc na niewielkim wzgórzu obserwujemy rozległy zielony obszar rozciągający się po prostu wszędzie. Zieleń, łąki i pojedyncze skały.
Nad rzeką Mara
Jedziemy w kierunku granicy z Kenią nad rzekę Mara. Pojawia się więcej zwierząt: topi, gazele, impale, dikdiki, gnu, pawiany, zebry, bawoły. Próbujemy też znaleźć lwy, ale skutecznie kryją się gdzieś w cieniu. Na wielkiej łące można dostrzec ślady niedawnej obecności ogromnych stad zwierząt. To tędy przebiega trasa słynnej Wielkiej Migracji zwierząt z Serengeti do Masai Mara.
Rzeka, która kojarzy się z krokodylami pożerającymi gnu przeskakujące wodę właśnie pojawiła się przed nami. To tylko skojarzenia i obrazki widziane w przeszłości. Dziś nic się w tym miejscu nie dzieje.
Joseph próbuje nas namówić na nielegalne przekroczenie granicy z Kenią i przejazd przez rzekę przez wybetonowany kawałek koryta. Podoba mi się jego pomysł. Ale niestety reszta nie jest tak samo zachwycona, jak my, więc zostajemy w Tanzanii.
Lunch w buszu
JP znajduje przyjemne miejsce na lunch. Może i jest przyjemnie, ale strach wyjść z samochodu, wiedząc że w pobliżu na pewno ukrywają się lwy. Ja się boję, ale Kaya idzie bez obaw wzdłuż rzeki popatrzeć, jak stado sępów dojada resztki padliny. Mi wystarcza odwagi na wyjście z samochodu na pyszne słodkie ziemniaki z rewelacyjnym bananowym dżemem. I na deser, czyli na świeże mango, ananasa i pomarańcze popijane sokiem z liczi.
Słońce pali okropnie. Sępy latają dookoła. Oznacza to, że z jakiegoś powodu musiały odlecieć od padliny. Może spłoszyło je wracające stado lwów. Być może szukają miejsca ucztowania innych lwów.
Kaya dość długo nie wraca, więc Joseph idzie go szukać. Dobrze, że kluczyki zostawił w samochodzie. Na wszelki wypadek wchodzę do środka. Nie chcę być lwią albo krokodylą przekąską.
Deszcz i słonie
Po przerwie na lunch kontynuujemy przejażdżkę po parku. Joseph wychodzi z samochodu i drażni słonia. Ten ryczy, macha uszami i w pewnym momencie rusza w naszym kierunku. Joseph sprawia wrażenie, jakby wiedział co robi, chociaż widząc biegnącego słonia szybko wraca do samochodu. Postój z wyłączonym silnikiem chyba nie był dobrym pomysłem. Tym bardziej, że mamy kłopoty z jego uruchamianiem. Na szczęście słoń nie chciał nas stratować.
Dzięki otwieranemu dachowi można powiedzieć, że mamy działającą klimatyzację. Niestety dach nie jest też do końca szczelny i gdy przychodzi burza z ulewnym deszczem wlatuje nam do środka trochę wody.
Dzięki padającym o tej porze deszczom Serengeti jest soczyście zielone. Słonie, antylopy i żyrafy muszą być zadowolone, bo jedzenia mają pod dostatkiem.
Łapówka
Tymczasem Joseph postanowił nieco przyśpieszyć. Pędzi więc przez park z prędkością prawie 80 km/h, podczas gdy obowiązuje limit 50 km/h. Chyba znów mu się spieszy. Jeszcze niezły kawał drogi przed nami. Zwariowany rajd przez Serengeti trwa. Nagle widzimy pierwszy od wielu godzin, i na pewno pierwszy w Serengeti samochód. Dogania nas i mruga światłami. Mam przeczucie, że coś poszło nie tak. To znaczy na pewno tak było. Zaraz się dowiemy, o co chodzi. Zatrzymujemy się.
Do naszego samochodu podchodzi facet i zaczyna rozmowę z Josephem. Rozmawiają w suahili, więc nic nie rozumiem. Okazuje się jednak, że chodzi o prędkość. Facet mówi, że Joseph jechał ponad 80 km/h. On jednak nie przyznaje się i mówi, że nie przekraczał 60 km/h. Wszyscy jednak wiedzą, że to nieprawda. Facet zabiera Josephowi dokumenty i mówi, że musimy jechać za nim. Na szczęście to niedaleko.
Podejrzewam, że Joseph będzie musiał zapłacić łapówkę. Wystarczyło podobno 50 000 tanzańskich szylingów i można jechać dalej. Wyjeżdżamy z Serengeti i znajdujemy się w regionie zamieszkałym przez plemię Sonjo. Mężczyźni noszą dość podobne stroje do Masajów, chociaż chyba ich ubrania są bardziej kolorowe. Dużo w nich żółtych i pomarańczowych akcentów, podczas gdy u Masajów przeważają czerwone i fioletowe.
Joseph lekko nas przestraszył mówiąc, że region ten jest najniebezpieczniejszym miejscem w Tanzanii ze względu na uciekinierów z Somalii, którzy docierają aż do tego właśnie miejsca. Podobno zdarzają się tu napady na turystów. Jedziemy wolno. Po pierwsze dlatego, że droga jest bardzo słaba. A po drugie Joseph wciąż złości się, że musiał zapłacić łapówkę.
W świecie Sonjo
Przejeżdżamy obok wojowników Sonjo, którzy noszą na głowach specyficzne ozdoby. Nie są to czapki. Wyglądają jak zawinięte szable, które są przyczepione do czegoś, co znajduje się na głowie. Mijamy też pasterzy Sonjo z licznymi stadami kóz, osłów i krów.
Po jakimś czasie wjeżdżamy w bardziej górzysty teren. Końca drogi jednak nie widać. A na dodatek momentalnie, jak to w Afryce, robi się ciemno. To nieoczekiwanie powoduje, że Joseph jedzie coraz szybciej. A droga wcale nie jest lepsza. Kamienie, ostre zakręty, piach. Kilka razy na zakrętach wpadamy w poślizg. W ostatniej chwili mijamy ciężarówkę, która wypadła z drogi, a Joseph w ostatniej chwili na zakrętach omija ledwo widoczne przeszkody i większe kamienie.
Dopóki drzemałem nie przeszkadzało mi to. Ale siedząc po środku tylnego rzędu i obserwując wszystko przez przednią szybę zaczynam się obawiać o nasze bezpieczeństwo. Wytrzymuję z godzinę takiej jazdy, po czym w końcu proszę Josepha żeby nieco zwolnił. Okazuje się, że reszta też była przerażona, tylko wszyscy bali się odezwać. Zwalniamy. Przekraczamy kilka rzek. Pokonujemy kręta drogę i dojeżdżamy bezpiecznie na kemping.
Kemping nad jeziorem Natron
Jest całkowicie ciemno. A na dodatek parno. Zatrzymaliśmy się w pobliżu jeziora Natron na kempingu prowadzonym przez Masajów. Rozstawiają nam namioty i pomagają przyrządzić kolację. Pyszne ananasy, passion fuit (marakuja, owoc męczennicy). I wino. A na deser noga kozła, którą przywieźliśmy z Mugumu. Żylaste mięso nie smakuje za bardzo, choć trzeba przyznać, że jest dobrze przyprawione.
W międzyczasie Kaya zaprzyjaźnił się z krową. Siedzą, a może właściwie lepiej napisać, że leżą obok siebie. Kaya głaszcze krowę po ciele. Zadowolona krowa liże chłopaka po nodze. Niewątpliwie Holender żyje w swoim świecie, masajskim rytmem. Potrafi się z Masajami dobrze dogadać. Przed tą podróżą spędził kilka tygodni w jednej z masajskich wiosek. Sporo go to prawdopodobnie nauczyło.
Ol Doinyo Lengai
Zastanawiam się z Josephem, czy dam radę wstać o północy żeby spróbować zdobyć wulkan Ol Doinyo Lengai, który jest tuż obok. Jestem zmęczony, ale myślę sobie, że pewnie nie prędko będę miał okazję być w tej okolicy. Wulkan na zdjęciach wygląda bardzo fajnie. Niemal jak idealny stożek. Z opisów, które czytałem wynikało, że wejście nie jest trudne, chociaż podobno część trasy pokonuje się na kolanach w gęstym wulkanicznym pyle. To podobno bardzo spowalnia wspinaczkę. Jest też podobno dość stromo i między innymi dlatego, aby nie widzieć stromizny wejście zaczyna się w nocy. A zejście to według relacji innych zjazd na tyłku, więc zaleca się dobre spodnie i rękawiczki żeby nie pokaleczyć rąk i tyłka podczas zjazdów.
Ostatecznie rezygnuję z próby zdobycia Ol Doinyo Lengai. Zmęczeni trzecim dniem jazdy po tanzańskich bezdrożach symbolicznie tylko myjemy się i znikamy w namiotach. Tym razem nie widać gwiazd. Niebo jest zachmurzone, a poza tym rozstawiliśmy też tropik spodziewając się przejścia nocnej ulewy. Podjęte decyzje okazują się słuszne. Chwilę po tym, jak się kładziemy się w namiocie nadchodzi gwałtowna burza. A potem kolejna i jeszcze jedna. Cieszę się, że nie poszedłem na górę. Nie zdobyłbym jej. A dzięki temu nie zmokłem, zaoszczędziłem 100 dolarów i nawet trochę się wyspałem.
Planujesz podróż do Tanzanii?
Jeśli marzysz o wyprawie do Afryki i planujesz podróż do Tanzanii spraw sobie praktyczny poradnik. Znajdziesz w nim wskazówki ułatwiające planowanie, organizację i samą podróż do Tanzanii. Sprawdź, jak zaplanować podróż do Afryki, gdzie znaleźć tanie bilety, co spakować oraz ile kosztuje safari w Tanzanii.
Album fotograficzny ze zdjęciami z Tanzanii
Jeśli zainteresowała Cię moja relacja z mojej drugiej podróży polecam mój album fotograficzny „W drodze na najwyższe szczyty Afryki” ze zdjęciami z różnych państw Afryki (również z Tanzanii). Znajdziesz w nim też sporo informacji praktycznych, wspomnienia i ciekawostki na temat wędrówek po afrykańskich górach, safari i podróżowaniu po Afryce. Oczywiście są w nim też obszerne fragmenty poświęcone górom i podróżowaniu po Tanzanii.
Pamiątki z Tanzanii
Pamiątki z Tanzanii możesz kupić w wielu miejscach podczas podróży: na targach, bazarach, w sklepach, w hotelach i od ulicznych sprzedawców. Jeśli jednak zapomniałeś albo nie miałeś wystarczająco miejsca w bagażu – zapraszam do mojego afrykańskiego sklepu z oryginalnymi pamiątkami z Tanzanii i z wielu innych miejsc w Afryce. Znajdziesz w nim oryginalne maski, rzeźby afrykańskie, drewniane naczynia, figurki zwierząt, kosmetyki, kawy i mnóstwo niepowtarzalnych afrykańskich dekoracji.
Zdjęcia i wspomnienia z podróży do Tanzanii
W galerii znajdziesz zdjęcia z podróży do Tanzanii z 2011 roku. Wszystkie odcinki relacji z podróży możesz przeczytać na blogu z podróży do Tanzanii i na Zanzibar.