Kibice Kamerunu śpiewający hymn

Na meczu w Kamerunie

Na meczu w Kamerunie

Pobudka wcześnie rano. Musimy zdążyć na autobus do Jaunde. Jest 4.30. Ciemno za oknem. Jesteśmy już spakowani. Opuszczamy wybrzeże Kamerunu. Prawdopodobnie chwilowo. W planie mamy powrót nad ocean na koniec podróży. A dziś zamierzamy dotrzeć do Jaunde i gościć na meczu w Kamerunie.

Plecaki wypchane po brzegi. Na większym świetnie prezentuje się logo projektu „W drodze na najwyższe szczyty Afryki”. Kierowca z samochodem już na nas czeka. Na zewnątrz parno i duszno. Wsiadamy do auta i ciemnymi ulicami jedziemy w kierunku Buéa. W zasadzie pędzimy na złamanie karku. Nic nie widać. Ze strachu staram się zapiąć pasy z tyłu. Łatwo się domyślić, że nie działają. Pozostaje trzymać kciuki za szczęśliwy przejazd. Na liczniku ponad 140 km/h. Ciemno. Nie widać drogi. Nie ma namalowanych pasów. Kierowca jakoś sobie radzi. Pędzie przez kolejne wioski, zwalniając jedynie przed progami spowalniającymi. Zresztą nie da się przed nimi nie zwolnić. To potężne garby.

Dojeżdżamy do Buéa

Kilkanaście kilometrów przed Buéa nieco zwalniamy. Czuję lekką ulgę. Ale to tylko efekt tego, że przed nami podjazd. Żeby emocji było nieco więcej pojawia się mgła i biegacze. Jest ich coraz więcej. Trenują tuż przy drodze. Tylko niektórzy mają na sobie coś odblaskowego. Nasze oczy nie są w stanie przyzwyczaić się do ciemności. Kierowca najspokojniej w świecie pędzi we mgle ponad 100 km/h, mijając biegaczy i czarne postacie wyłaniające się nagle z ciemności. Mija pół godziny. Szczęśliwie docieramy do Buéa. Autobus klasy VIP już na nas czeka. Nie ma tłumów w środku. Większość Kameruńczyków wybiera podróż tańszymi autobusami. Klasa VIP funkcjonuje tylko na kilku odcinkach i kosztuje sporo. 10000 CFA. Normalne bilety, bilety na bagaż. Jakże inaczej niż w zwykłych minibusach. Nie czekamy na komplet na pokładzie. Ruszamy o wyznaczonej godzinie.

Pełen komfort. Rozsiadamy się wygodnie w fotelach. Po kilku godzinach będziemy w Jaunde. Miła pani wita nas na pokładzie zachęcając do skorzystania z pokładowej sieci WIFI, w której dostępne sa gry, filmy i muzyka.

Komfortowo do Jaunde

Jedziemy szybko i moim zdaniem bezpiecznie. Dopiero później dowiemy się, że kilka dni po katastrofie kolejowej, która wydarzyła się tuz przed naszym pobytem w Kamerunie, jeden z autobusów linii Musango, którą podróżujemy miał wypadek. Zginęło w nim ponad 30 osób. Może dlatego kierowcy jeżdżą uważniej. Tak, czy inaczej nie jesteśmy tego świadomi podczas podróży.

Po godzinie docieramy do Douali. Na ulicach biegacze. Są wszędzie. Biegają. Ćwiczą. Rozciągają się. W grupach i pojedynczo. Na trawnikach, drogach i chodnikach. Dziwnie wygląda afrykańska ulica ze ścieżką rowerową po obu jej stronach. Oczywiście ścieżka okazuje się najlepszym miejscem spacerowym i handlowym. Zupełnie nie przeszkadza w tym szeroki chodnik, ani plac, które są tuż obok. Ścieżka rowerowa jest najlepsza. Ciekawe w sumie jest to, po co jest w ogóle ta ścieżka rowerowa. Może ktoś kiedyś widział takie cudo w telewizji i postanowił mieć to samo w Kamerunie? Któż to wie. Rowerzystów na ścieżce nie ma żadnych.

Douala – poranne wspólne ćwiczenia
Douala – poranne wspólne ćwiczenia

Główniejsza ulica Douali

Wyjeżdżamy na główniejszą ulicę przecinającą miasto. Trzy zbyt wąskie dla trzech samochodów pasy w każdą stronę. Do tego po jednym pasie wyłączonym z ruchu. Teoria mówi, że ta ulica była nie przemyślana i ludzie wędrowali z jednej strony na drugą. Wiele osób zginęło i dlatego zamknięto po jednym pasie żeby ograniczyć prędkość. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale rzeczywiście co chwilę ktoś przebiega przed pędzącymi samochodami. No i co z tego, że to trasa szybszego ruchu. Chcą przejść, to idą. Ktoś nie przemyślał budowy takiej ulicy, gdy po obu stronach tętniące życiem bazary. A na ulicy różne cuda. Sześć osób na jednym motocyklu. Ktoś wiezie motocyklem kanapę. Ktoś inny stos plastikowych krzeseł.

Autobusowa hostessa ogłasza czas na poczęstunek. Dostajemy suchą bułkę. Do tego plastikowy kubek z gęstą zawartością, mającą się przekształcić w kawę po dolaniu wrzątku. Gdy kończę bułkę odkrywam na dnie torebki opakowanie z topionym serem. A jednak. Trochę się dziwiłem, że do bułki nic nie było. A wystarczyło zajrzeć na dno torby.

W stronę Jaunde

Mijają kolejne minuty. Wyjeżdżamy z Douali i zmierzamy narodową N3 w kierunku stolicy. Las. Niewiele wiosek. Wyprzedzamy kilku trenujących kolarzy. Profesjonalne stroje i rowery. Mimo wszystko wyglądają nieco dziwnie na głównej drodze łączącej największe kameruńskie miasta. Na przydrożnych straganach pojawia się bushmeat. Świeży i często jeszcze żywy. Pancerniki wijące się na hakach. Małpy. Coś czuję, że będziemy mieli okazję spróbować niektórych zwierząt leśnych podczas podróży.

W drodze z Douali do Jaunde
W drodze z Douali do Jaunde

Kolejna kontrola drogowa. Tym razem żandarmeria. Wchodzą do autobusu i po kolei sprawdzają dokumenty każdego pasażera. Wertują mój paszport. Ciężko stwierdzić czego szukają? Może po prostu wizy? Na twarzach brak zrozumienia zawartości dokumentu. Oddają po chwili. Pozory kontroli bezpieczeństwa zachowane. Autobus bezpieczny. Można jechać.

Dworzec autobusowy linii Musango znajduje się niedaleko wjazdu do miasta. Odbieramy bagaże i siadamy w barze. Zamawiamy po piwie. Przyjechaliśmy pół godziny przed czasem. Czekamy na Andrzeja i Daniela. Może dziś picie piwa w przydworcowym barze nie skończy się na policyjnym komisariacie.

Spotkanie z Andrzejem

Andrzej pojawia się jako pierwszy. Wypijamy drugie piwo. Jest Daniel. Ustalamy ostateczną cenę za wycieczkę do rezerwatu i wszystko wskazuje na to, że jutro zgodnie z planem ruszymy do rezerwatu Dja.

Nagle olśnienie. Tuż obok baru stoi Toyota z polską tablicą rejestracyjną zakrytą częściowo przez tablicę kameruńską. Będzie dobre zdjęcie – tak mi się wydaje przez chwilę. Zanim wracam z aparatem samochód odjeżdża. Na nas też czas. Jedziemy do sierocińca przywitać się z ojcem Dariuszem Godawą. Będziemy u niego dziś gościć. Zamieniamy tylko kilka słów, bo spieszymy się na mecz. Dziś w Jaunde odbędzie się towarzyski mecz Kamerun – Kenia. To mecz w piłkę nożną w wydaniu damskim.

Będziemy na meczu w Kamerunie

Marzyłem o meczu na żywo w Afryce. Może być na meczu w Kamerunie. Początek o 14.00 Docieramy na miejsce przed czasem. Stadion na kilkanaście tysięcy widzów. Zapełnia się powoli. Godzina rozpoczęcia to taka afrykańska godzina. Tak naprawdę mecz ma się rozpocząć o godzinie 15.30.

Na meczu w Kamerunie
Jaunde – Na meczu Kamerun – Kenia w Kamerunie

Kenijki na biało. Kamerunki na zielono. Nie jest to porywające widowisko. Na meczu w Kamerunie nie ma szalonego dopingu. Kibice od czasu do czasu coś krzyczą. Stadion nie jest zapełniony. Może w połowie. Kamerunki prowadzą po rzucie karnym 1 – 0. Przerwie nadciągają chmury. Chowamy się pod dach na niższe sektory. Coś jednak poszło nie tak i siadamy dokładnie w miejscu, gdzie kapie woda, choć deszcz jeszcze nie pada. W drugiej połowie mecz jest nieco ciekawszy. Kenijki wyrównują, ale Kamerunki się nie dają. Wygrywają ostatecznie 2 – 1. Tłum rusza do wyjścia. Idziemy z kameruńskimi flagami, jak prawdziwi fani drużyny Kamerunu. To było ciekawe doświadczenie.

Na meczu w Kamerunie
Na meczu w Kamerunie

O gołębiach w Kamerunie

Ciemnymi ulicami wracamy do sierocińca. Kilkaset gołębi kręci się w klatkach. To jedyna taka hodowla w Kamerunie. Egzotyczne odmiany. Te, co latają wysoko i te, które długo latają. Nie wyobrażam sobie gołębia, który jest w stanie latać przez kilkanaście godzin.

Co się dzieje z niektórymi gołębiami? Do gara! Jak wszystko, co się rusza. Nic się w Kamerunie nie marnuje. Od kota, przez chrząszcze, małpy, jeżozwierze i antylopy. Słuchamy z zainteresowaniem opowieści o dwudziestotrzyletnim pobycie ojca Dariusza w Kamerunie. Historie niesłychane. Śmiejemy się, dziwimy. Wiele osób odwiedzało sierociniec przed nami. My jesteśmy zwykłymi turystami na wczasach w porównaniu z wielomiesięcznymi, czy wieloletnimi podróżami przez Afrykę wszelkimi możliwymi środkami transportu. Ale z drugiej strony na to patrząc, nie ma lepszych i gorszych sposobów podróżowania, realizowania celów i pasji. Każdy robi to tak, jak lubi. My też. Gdybyśmy chcieli dokładniej poznać Kamerun, moglibyśmy od o. Dariusza wypożyczyć motocykle. Niestety, nie mamy na to czasu.

Słuchamy o różnych osobach odwiedzających sierociniec na przestrzeni wielu lat. Miłośnicy insektów, szukający nowych gatunków, nadający po pijaku łacińskie nazwy nowym znaleziskom. Chłopak, któremu trzeba było zorganizować wizę do DR Kongo, aby mógł się wydostać po osiemdziesięciu jeden  dniach oczekiwania w Brazzaville, i wielu innych.

Historie z Kamerunu

Najciekawsze są historie o potencjalnych chorobach, którymi moglibyśmy się zarazić w Kamerunie. O. Darek mówi, że nie ma takiej możliwości, aby mieszkać w Afryce i prędzej, czy później nie zachorować na coś egzotycznego. Ciężko nawet w niektóre choroby uwierzyć. Nawet zwykła malaria wygląda zupełnie inaczej z perspektywy kogoś, kto mieszka w Afryce i kogoś, kto w Afryce pojawia się na dwa, czy trzy tygodnie. O. Darek uważa, że przyjmowanie tabletek antymalarycznych nie ma sensu. I tak się zachoruje. Trzeba nastawić się na leczenie po zachorowaniu. Końska dawka malarone podana po zachorowaniu przyniesie lepszy efekt niż codzienne przyjmowanie leku na wszelki wypadek. Trzy razy po cztery tabletki podane po zachorowaniu powinny pomóc.

Komary latają i kąsają swoje ofiary. Gdy trafią na kogoś zarażonego malarią od tej pory będą roznosiły chorobę. Ryzykowne jest na przykład przebywanie obok osoby, która chorowała na malarię. Gdy komar napije się krwi takiej osoby, a następnie będzie pił naszą krew, w wyniku ukąszenia zostaniemy zainfekowani malarią. Jeszcze gorzej, gdy komar będzie sobie popijał trochę od nas, trochę od osoby chorej. Wtedy mamy wręcz gwarancję solidnego zachorowania. Nocleg pod moskitierą również okazuje się świetnym sposobem na zwiększenie szansy na zachorowanie. Uwięziony i niezauważony przez komar nocą będzie nas nękał i kąsał wiele razy. Jak jest roznosicielem zarodźców malarycznych – to zaaplikuje nam wystarczająco dużą ich ilość. Po tych historiach tylko czekam na malarię. Może za 7 albo za 14 dni. Oby to było dopiero w Polsce. Przynajmniej dokończyłbym podróż po Kamerunie zgodnie z planem.

Stworzenia z Kamerunu

Jest jeszcze wiele innych ciekawych stworzeń, które mogą się z nami zaprzyjaźnić. Mogą nam złożyć jaja pod skórą. Na przykład pchły piaskowe, czy gzy. Gdy już zostawią nam pamiątkę pod skórą mamy przechlapane. Hodujemy małe stworzonka, które wędrują po naszym ciele, od czasu do czasu pokazując się pod skórą.

Na coś w końcu będzie trzeba zachorować. Będzie pewnie tez okazja zjedzenia czegoś ciekawego. Dziś wprawdzie tylko pyszna ryba i słodkie ziemniaczki zakrapiane piwem, ale w dżungli mięso będzie podstawą potraw. Jeżozwierze, pancerniki, małpy, szympansy, antylopy, żółwie, krokodyle, węże, larwy, koniki polne. Co nam przygotuje Daniel w rezerwacie Dja? Profilaktycznie nas zapytał, czy nie boimy się bushmeatu. Czemu nie? Możemy spróbować.

Nasza podróż to zwykłe wczasy w Kamerunie. To powierzchowne liźnięcie całkowicie innego świata. Staramy się doświadczać, jak najwięcej.

Dostajemy przydział 15 minut z ciepłą wodą pod prysznicem w towarzystwie obrzydliwego pająka, po czym udajemy się do jednego z kilkunastu pokoi w jednym z dwóch budynków sierocińca. To nasz pokój na jedną noc. I łóżka. I w końcu możliwość odpoczynku po bardzo długim dniu.

Kolejne odcinki relacji z Kamerunu znajdziecie tu: Relacja z Kamerunu na blogu

Galeria zdjęć z Kamerunu do obejrzenia tu: Zdjęcia z Kamerunu

2 komentarze

  1. Musiało to być fascynujące przeżycie. Zupełnie inna kultura i zupełnie inne postrzeganie świata. Zazdroszczę!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.