Na wierzchołku Mount Cameroon

Na najwyższej górze Kamerunu nie widać nic

Na najwyższej górze Kamerunu nie widać nic

Dzwoni budzik. Jest 7. Dziś bardzo długi odcinek. No i wejście na szczyt. Nie wiem czemu przewodnik zarządził wyjście dopiero na godzinę 8. Niemiec poszedł znacznie wcześniej. Jakieś niezbyt zorganizowane to nasze towarzystwo. Tak, czy inaczej mam nadzieję, że dziś będę na najwyższej górze Kamerunu.

Słyszę dźwięk obijanych naczyń kuchennych i świergot ptaków. Szczególnie ten drugi mobilizuje mnie do wyjścia z namiotu. Przewodnik gotuje wodę nad ogniskiem. Na pobliskich krzakach przekrzykują się ptaki. Są znów kolibry. I jeszcze kilka innych gatunków. Ruszam z aparatem. Korzystam z chwili wolnego przed śniadaniem i pięknego porannego słońca. Udaje się ustrzelić kilka ciekawych ujęć kolibrów z kwiatkami.

Trekkingi w Kamerunie

Przypominają mi się wczorajsze wieczorne rozmowy z przewodnikiem, który opowiadał, że nie byłby w stanie utrzymać się z tej pracy. Za mało jest podobno turystów. Jean Claude opowiadał, że rocznie na trekkingach jest ich około 1500 (10 razy mniej niż na Kilimandżaro). To samo mówili tragarze. Chodzą w góry zaledwie kilka razy w roku. Tak sobie teraz myślę, że nie składa mi się to jednak w całość. Na początku wczorajszego trekkingu Robert opowiadał, że w górach jest raz na tydzień. To miałoby sens, gdyby robił tam coś jeszcze. I rzeczywiście wczoraj mówił, że poluje. Musi to robić. I tragarze też. Rozumie wprawdzie i szanuje ludzi, którzy starają się ochronić zwierzęta, ale jeśli jego rodzina jest głodna on musi coś zrobić. A polować potrafi najlepiej.

Nektarnik oliwkowobrzuchy
Nektarnik oliwkowobrzuchy

Zjadamy śniadanie. Nie jest tak obfite, jak na trekkingach w Tanzanii, Kenii, czy Etiopii. Ale nie po to tu jestem żeby się obżerać. Bułka z topionym serem i herbata. Na drogę nic nie dostajemy. Nie szkodzi. Pewnie zrobią nam coś po drodze. Ruszamy ze sporym opóźnieniem. Mamy zamiar wejść na szczyt. Co dalej nie wiem. Możliwe, że spędzimy noc w Hut 3 zaraz po zejściu. Wprawdzie pierwotny plan był nieco inny i zakładał, że dotrzemy aż do campingu Mann’s Springs, ale nie wiem czy zdążymy. Cień szansy jest.

We mgle

Pogoda się zmienia. Góra tonie w chmurach. Jest chłodniej niż rano. Wędrujemy wolno wzdłuż garbów utworzonych przez starą lawę. Wyżej i wyżej. Początkowo we trzech. Po chwili trochę przyśpieszam. Wchodzę w chmury. Coraz mniej widać. Wypatruję białej farby na skałach. Raczej zawsze jest coś w zasięgu wzroku. Jednak dalej niż na 10 metrów nie widać. Wzmaga się wiatr. Jest coraz zimniej i bardziej wilgotno. Nie pada. Jeszcze nie pada. Ale mgła osadza krople na wszystkim. Jestem spocony i mokry od mgły. Z brody cieknie woda. Idzie mi się nieco gorzej niż na początku. To przecież jest już spora wysokość. Może nawet 3500 m n.p.m.

Nagle we mgle pojawiają się dwa kształty. To chyba nie przewidzenie? Idą w moją stronę. To Niemiec z przewodnikiem. Wracają już ze szczytu. Sporo czasu zajmuje mi wyciągnięcie z nich informacji, jak daleko jest jeszcze na górę. Kameruńczycy nie mają zbyt dobrego wyczucia czasu. Niemiec też nie pomaga. Może będzie 45 minut do Hut 3 i drugie tyle na szczyt? A może mniej? Generalnie jest jeszcze kawałek.

Jestem nieco zmęczony. Decyduję dojść tylko do Hut 3 i tam poczekać na Łukasza. Droga zaczyna mi się nużyć. Nic nie widać dookoła. Telepie mnie z zimna. A może to z wilgoci? Trochę się wychłodziłem rozmawiając z Niemcem.

Jest chata

W końcu jest chata. Wieje. Zimno. Wchodzę do środka. Tu też wieje. Brakuje okna. Chowam się za ścianą. Nie mam na czym usiąść. Drepczę w miejscu trzęsąc się z zimna. Mija pół godziny. W końcu są. Zastanawiamy się co dalej robić. Na pewno za chwilę ruszymy na Mount Cameroon. Przewodnik przekonuje nas, że podejście zajmie nam nie dłużej niż pół godziny. Ja mam wątpliwości. Ale to rzeczywiście musi być bardzo blisko. Do pokonania zostało około 300 metrów w górę.

Wciąż tylko mgła i wiatr. Coraz silniejszy. Zostawiamy trochę rzeczy z plecaków w chacie i ruszamy. Wolno. Widoczność nie przekracza pięciu metrów. Trzymamy się razem. Łatwo zgubić szlak. Coraz mniej traw. Więcej skał i lawy. One tez znikają. Został jedynie wulkaniczny pył. Brniemy w nim, jak w kopnym śniegu. Patrzymy tylko pod nogi. Dookoła i tak nic nie widać. Wiatr przybiera na sile. Nagle przewodnik staje i mówi, że wierzchołek jest tuż tuż. Może i jest. Ale ja go nie widzę. A szkoda.

Na najwyższej górze w Kamerunie

I rzeczywiście po kilku minutach jesteśmy na szczycie. Zdobyłem najwyższą górę Kamerunu! Tym razem nie będzie pięknych widoków z góry. Mgła gęsta, jak mleko. I wiatr gnający chmury z ogromną prędkością. GPS pokazuje 4035 m n.p.m. Na tabliczce napis: 4090 m n.p.m. Spora różnica. Wyciągam aparat. Momentalnie robi się mokry. Mgła osadza na obiektywie wodę. Jesteśmy przemoczeni. Z brody kapią krople wody. Jedna po drugiej. Zjadamy obowiązkowe ptasie mleczko. Jeszcze tylko kilka zdjęć, selfik, filmik i pamiątkowe zdjęcie maskonura na szczycie. Nie jest prosto. Obiektyw po chwili ocieka wodą. Zresztą nie ma czego podziwiać dookoła. Chyba czas schodzić.

Na najwyższej górze Kamerunu
Na wierzchołku Mount Cameroon

Kolejna góra w Afryce za mną. Trzeba bezpiecznie zejść. Szybko poszło. W zasadzie część drogi zsuwaliśmy się w pyle. Zastanawiamy się, czemu w chacie nie ma jeszcze naszych tragarzy. Czas nieco goni. Niby możemy tu zanocować, ale lepiej byłoby dziś dojść do Mann’s Spring campu. To wciąż daleko. Około pięć godzin marszu. Jeśli byśmy szli w takim tempie, jak do tej pory, będziemy na miejscu późną nocą.

Idziemy dalej

We mgle słychać głosy. To porterzy. Po krótkiej naradzie decydujemy iść. Tu nie ma drewna na ognisko. Nie ma tez wody. No i jest znacznie zimniej. Zjadamy ananasa i jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Szybko docieramy do tajemniczej górskiej drogi, którą schodzimy przez dłuższy czas. Jak się okazuje można nią wjechać prawie do trzeciej chaty samochodem. Pod warunkiem, że mamy dużo forsy i dobry samochód. Droga jest masakryczna. Monotonny wulkaniczny krajobraz. Monotonne zejście. Czarna lawa i mgła. Nogi wykrzywiają się na nierównościach. Chwilami jest stromo. Ale ciągle w dół. I to jest pocieszające. Na pewno w końcu będzie cieplej i ładniej. Pokonujemy pola lawowe z różnych erupcji. Ostatnia miała miejsce w 2000 roku.

W chacie 3 po zejściu z Mount Cameroon
W chacie 3 po zejściu z Mount Cameroon

Jest coraz cieplej. Wiatr zelżał. Mgła nie jest już taka gęsta. Coraz więcej roślinności. W końcu nawet słońce zaczyna przebijać się przez grubą warstwę chmur. Gdy docieramy na płaskowyż pogoda zmienia się całkowicie. Słonko. Błękitne niebo. To, co nieprzyjemne zostało za nami. Na górze. Wiatr nie daje za wygraną. Wciąż silny. Porywy wytrącają z równowagi. Przed nami kolejna zmiana krajobrazu. Niewielka przełęcz jest granicą pomiędzy wulkaniczną lawą i skałami, a sawanną. Łąki pełne falujących traw zastąpiły skały. Kamienista i nierówna droga zmieniła się w równą piaszczystą górską szutrówkę. Jest tez przyjemnie ciepło. W końcu! I było jeszcze cieplej, gdyby nie wiatr. Mijamy tajemnicze stacje nadawcze na jednym ze wzgórz i kierujemy się w dół. Ciągle w dół.

Wiatr zwala z nóg

Wiatr przybiera na sile. Trzeba uważać. Podmuchy wiatru prawie mnie wywracają, gdy przez chwilę stoję na jednej nodze. Nie ma żartów. Idziemy tuż nad przepaścią. Po równej drodze nie ma śladu. Na wąskiej ścieżynce wzdłuż urwiska zmagamy się z wiatrem. Nagle zaskoczenie. Przepiękny widok. Zachód słońca. W oddali ocean. Wulkaniczne stożki i kratery. Wędrujemy pomiędzy nimi. Czuć zapach siarki. Łatwo wpaść do środka. Ostre zejście po czarnym, sypkim wulkanicznym pyle. Ciągnie się i ciągnie. Piękne miejsce. Czarny krajobraz. Mroczny. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego.

Na najwyższej górze Kamerunu. Widok z drogi zejściowej z Mount Cameroon
Zachód słońca nad Oceanem Atlantyckim – widok z drogi zejściowej z Mount Cameroon

Szkoda, że jest tak późno. Prawie ciemno. Czas wyciągnąć czołówkę. Do celu już niedaleko. Może pół godziny. Kończy się pył i żwirek. Słońce zaszło. Jest ciemno. Ostatni fragment pośród wysokich traw. Sięgają naszych ramion. Skupiamy się żeby na koniec nie zrobić sobie krzywdy. Jeszcze chwila. Jeszcze parę minut. W dół, przez wyschniętą rzekę i na kolejną łąkę. Trochę już mi się dłuży. Słychać głosy. Jesteśmy.

Budowa domków

Tu też trwa budowa. Stawiają domki turystyczne. Porterzy w ciemności rozbijają nasz namiot i gotują kolację. Zmęczyliśmy się. Jestem zadowolony z dzisiejszego dnia. Zdobyłem najwyższą górę Kamerunu. Cieszę się. Wyciągam ukrytą w skarpetach wiśnióweczkę. Wznosimy toast i siadamy na deskach. Zmęczył nas ten dzień. Wiatr ciągle wieje. Ale teraz niech sobie wieje. Korony drzew szaleją. Nad nami piękne rozgwieżdżone niebo. Ale jest coś jeszcze. Element baśniowy wprowadzany do naszych żołądków zwiększa współczynnik piękna. Ale nie tylko. Burza. Gdzieś daleko. Widać rozświetlające niebo błyski. Zastanawiamy się, czy burza do nas dotrze.

Na kolację makaron z sardynkami na bardzo ostro. Czegokolwiek byśmy nie dostali smakowałoby wyśmienicie. Czas zasnąć. To był fajny dzień.

Kolejne odcinki relacji z Kamerunu znajdziecie tu: Relacja z Kamerunu na blogu

Galeria zdjęć z Kamerunu do obejrzenia tu: Zdjęcia z Kamerunu

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.