Otse Hill

Otse Hill – zdobyłem najwyższy szczyt Botswany

Otse Hill – najwyższy szczyt Botswany

Otse Hill – najwyższy szczyt Botswany – to dzisiejszy cel. Ale dlaczego noce są wciąż tak cholernie zimne? Znów rano siedzimy opatuleni w ciepłe rzeczy i pijemy herbatę kurczowo trzymając ręce na ciepłych kubkach. Nie mogę się doczekać dzisiejszej wyprawy. Uda się? Czy nie uda?

Zwijamy obóz. Miasteczko budzi się do życia. W okolicy kręci się coraz więcej osób. Do biura wróciła pani, która pozwoliła nam zanocować w tym miejscu. Oprócz niej do pracy przyszło jeszcze kilka osób. Dostajemy od niej pytanie, czy w góry mogłyby pójść razem z nami dziewczyny. Czemu nie. Niech idą. Zgadzamy się bez zastanowienia, widząc z tego same korzyści. Oprócz niewątpliwej urody, dziewczyny mogłyby nam pomóc jako przewodniczki.

Sprzątamy w samochodzie siedzeniu. Nie było w nim tak czysto od momentu startu naszej wycieczki. Ale nic z tego. Nasze starania nie przyniosły oczekiwanego efektu. Dziewczyny pracują dziś do pierwszej. Nie możemy tyle czekać. Musimy ruszać teraz. Jedziemy więc sami. Szkoda.

W drodze na Otse Hill
W drodze na Otse Hill

Spotkanie z władzami Otse

Jedziemy do władz Otse. W zasadzie niewiadomo do kogo jedziemy. Wchodzimy do pierwszego pokoju. Opowiadamy o naszych zamiarach. Okazuje się, że to zły pokój i zła osoba. Wychodzimy. Ale wiedzą o nas. Nocą chyba wszyscy w Otse dowiedzieli się o naszym pobycie i noclegu na dachu samochodu. Pierwsze pytanie jakie otrzymaliśmy, gdy dotarliśmy do urzędu brzmiało: „Czy to wy spaliście na dachu?”. Tak, to my.

Pamiętają też, że ktoś dzwonił do Otse w naszej sprawie. To był niejaki Frank z Botswany. Prosiliśmy go o pomoc. Z jego usług ostatecznie nie skorzystaliśmy. Ale wiemy, że rzeczywiście dowiadywał się o możliwość wejścia na górę. Jesteśmy zaproszeni do jednego z pokojów. Siedzi w nim młody chłopak. Ponownie zaczynamy opowiadać naszą historię. Ale to znów niewłaściwa osoba. W końcu pojawia się starszy facet. Wygląda na to, że on jest tu szefem. Po raz trzeci opowiadamy o nas i o górach. Od początku czujemy, że się uda. Zgadza się na wejście na górę. Proponuje od razu chłopaka, który miałby nas zaprowadzić we właściwe miejsce. Zgadzamy się bez chwili wahania.

Otse Hill – najwyższy szczyt Botswany – przewodnik

Dzwoni. Szuka. Rozmawia. Nie może go znaleźć. Wręczam mu w międzyczasie pocztówki opowiadając o polskich zwierzętach. Jest zachwycony. W międzyczasie pojawia się nasz przyszły przewodnik. Szef wyjaśnia mu cel naszej wizyty, czyli Otse Hill – najwyższy szczyt Botswany.

Upewniamy się, że zna język angielski. Upewniamy się też, czy wie co znajduje się na szczycie. Mówi, że wie. Mówi, że jest tam budynek. To się zgadza. Prawdopodobnie. Choć sami nie jesteśmy tego pewni na 100%. Czytaliśmy o budynku w jednej ze znalezionych w sieci relacji.

Czas ruszać na najwyższy punkt w Botswanie. Wyjeżdżamy na główną ulicę Otse. Skręcamy w inną polną drogę i zatrzymujemy samochód kilkadziesiąt metrów za fabryką serów. To miejsce startu. Zdjęcie na początek i idziemy. Przez gęste zarośla i niewielkie karłowate drzewka. Drzewka! Nienawidzę ich. Zapowiada się wielkie drapanie. Przeciskamy się pomiędzy uschniętymi gałęziami. Kaleczą nam ręce i nogi. Jest stromo. Nie dowierzam, że przewodnik wie dokąd idziemy. Mamy GPS, na którym zapisujemy ślad wędrówki na bieżąco. Sprawdzimy, czy tam dokąd nas zaprowadzi znajdować się będzie miejsce, w którym była Karen Hauptfleisch. To babka z RPA, która też wchodzi na najwyższe szczyty w Afryce i od czasu do czasu przesyła mi informacje.

Z każdym krokiem robi się bardziej stromo. Pomagamy sobie rękoma. Luźne kamienie osuwają się spod nóg. Trzeba uważać. Temperatura rośnie. Ale to jeszcze nie upał. Gramolimy się pod górę. Za nami rozciąga się widok na całe Otse. Ładnie. Trochę jesienne widoki. Drzewa z kolorowymi liśćmi. Docieramy do bardziej płaskiego miejsca. Drzewka powoli zostawiamy za sobą. Krążymy pomiędzy kamieniami i kamulcami. Wchodzimy na pierwszą górę. Na szczycie znajdujemy zabetonowany pręt.

Otse Hill
Otse Hill

Pierwszy kandydat na najwyższą górę Botswany

Ale to nie jest najwyższe miejsce. Potwierdza to GPS. 1464 m n.p.m. Tuż obok znajduje się wyższe miejsce. Jest też ogrodzony płotem rozpadający się budynek. Tuż przed płotem jest kamień. To on jest tu najwyższym punktem. Staję na kamieniu. 1482 m n.p.m. Przewodnik mówi, że dotarliśmy na szczyt. Było by miło, bo już nie chce mi się iść. Robimy dokumentację fotograficzną i rozglądamy się uważnie dookoła. Współrzędne, które dostałem od Karen są inne. I wydaje mi się, że ponad kilometr dalej może być góra o podobnej wysokości. Powinniśmy to sprawdzić. Przewodnik mówi, że dojdziemy tam za około godzinę. Zapewnia, że tam na pewno nie ma najwyższego punktu. Mówi, że teraz jesteśmy na najwyższym szczycie Botswany.

Nie mamy wyjścia. Idziemy sprawdzić tamtą górę. Nie będę wracał do Botswany żeby wchodzić tu drugi raz. To trzeba zrobić dziś. Schodzimy zboczem wśród osuwających się spod nóg kamieni. Łatwo nie jest. Ale przecież się nie poddamy. Przewodnik uparcie prowadzi tą drogą. Według mnie lepiej by było przejść na drugą górę zboczem po prawej stronie. Tak staramy się ostatecznie zrobić, ale rzeczywiście okazuje się, że i tak musimy zejść, aby przekroczyć wyschnięty strumyk. Później podchodzimy i ponownie schodzimy do następnego strumienia. Ale w końcu zaczynamy iść pod właściwą górę. Ale czy na właściwy szczyt? Zobaczymy.

Na szczycie Otse
Na szczycie Otse

Otse Hill

Po fragmencie dość stromego podejścia robi się bardziej płasko. Końca wciąż nie widać. Mam dość. Nie mogę się doczekać wierzchołka. Jeszcze trochę krzaków i kamieni. Dwa potknięcia i jesteśmy na miejscu. Małe zaskoczenie. Na szczycie jest betonowa konstrukcja, a w niej metalowy maszt. Chwilowo złamany. Na betonie dostrzegamy napis „Otse”. Czyżby to było to miejsce? GPS wskazuje 1489 m n.p.m. jesteśmy wyżej. I co teraz? Przewodnik wciąż jest przekonany, że to nie tu. GPS mówi, że to tu. Punkty zaznaczone przez Karen minęliśmy gdzieś po drodze. To nie mogły być właściwe miejsca. To musiał być jakiś błędny pomiar. Nic wyższego po drodze nie było.

No to mogę powiedzieć, że stanąłem na najwyższym szczycie Botswany, którąkolwiek górą by on nie był. Nic wyżej tu nie ma. Robimy ponowną dokumentację. Świętujemy wejście na szczyt Ptasim Mleczkiem.

Zejście z góry

Czas na zejście. Nie zamierzamy powtarzać drogi, którą tu przyszliśmy. Pójdziemy inną. Prosto na dół. Stromo. Po osuwających się kamieniach. Wśród krzaków i kłujących drzew. Zrobiło się gorąco. Woda do picia powoli nam się kończy. Na szczęście zejście jest szybkie. Dochodzimy do dawnej kopalni manganu. Stąd jest już łatwiej. Ale długo. Musimy obejść góry niemal dookoła. Zajmie nam to dobrą chwilę. Końca nie widać. Mijamy Lover’s Peak. Krok za krokiem mozolnie pokonujemy setki metrów wzdłuż linii słupów wysokiego napięcia. Mijamy pierwszy, drugi, trzeci, ……, siódmy. Kiedy w końcu będzie finisz? Dłuży się strasznie, a upał już doskwiera. Pić się chce. Opadamy z sił, choć nie idziemy po górach. Najwyraźniej nasze zatrucie nie pozostało bez wpływu na siłę.

Z radością docieramy do samochodu. Co za ulga. Zamiana wysokich butów na sandały daje wytchnienie. Chwilę odpoczywamy i odwozimy przewodnika do biura. Dajemy mu dwieście Puli napiwku i pocztówki. Dobrze się spisał. Nam pozostaje podróż w kierunku Namibii. Tak daleko, jak tylko będzie możliwe. Potrzebujemy łyka zimnej coli. W zasadzie od razu dwa litry tej coli. Chyba się odwodniłem. Piję i piję i nic nie pomaga. Gdy docieramy do Lobatse w mgnieniu oka pochłaniam kolejne napoje.

Nie wyobrażam sobie tej wędrówki bez przewodnika. Co więcej! Nie wyobrażam sobie tej trasy z dziewczynami, które miały z nami iść. To byłaby największa głupota wyjazdu, gdyby poszły. A tak, cieszymy się z wejścia na szczyt.

Droga przez Botswanę

Z każdym mijanym kilometrem botswańskiej drogi upewniamy się, że to będzie kolejny dzień z podróżą nocą. Niestety. Śpieszymy się. Ale nic to nie da. Znów będę się bał. Pędzimy przed siebie. Zachodzi słońce. Szybko robi się ciemno. Nie zdążymy. Czekaja nas dwie godziny wolnej jazdy po ciemku.

Wyprzedza nas ciężarówka. Podłączam się na chwilę za nią. Jak coś będzie stało na drodze ciężarówka to zmiecie i na pewno mniej ucierpi niż nasz samochód i my. Ciągniemy się za nią 5 minut, 10, pół godziny. Nie jest źle. Ale wciąż sobie myślę, że jeszcze tylko chwilę, jeszcze kawałek i zwolnię. Kierowca ciężarówki włącza awaryjne światła aby nas ostrzec przed zwierzętami. Dobrze się jedzie. Pędzimy prawie 100 km/h. Niewiele wolniej niż za dnia. Może jednak tak późno nie dojedziemy na camping? Jest trochę nerwów, bo nic poza ciężarówką i fragmentem drogi pomiędzy pojazdami nie widzę. Ale to wystarcza. Ciągniemy się, ciągniemy i ciągniemy. Dojeżdżamy do Kang. Dziękujemy zapalając awaryjne światła i skręcamy na stację benzynową, przy której jest camping.

Camping

Świetny camping. Prysznic z ciepłą wodą na wyłączność. Prąd. Od czasu do czasu słychać przejeżdżające ciężarówki. Pod prysznicem spędzam ponad godzinę. Przy okazji golę głowę na zero. Po raz drugi podczas wyjazdu. W barze przy stacji jest WIFI. Oznajmiam światu, że weszliśmy na szczyt. I po kolacji dość szybko idziemy spać. Czemu? Wiadomo. Znów strasznie zimno.

Zmęczył nas ten dzień. I nocna jazda. Ale przede wszystkim marsz. Był trudniejszy niż myślałem. Dobrze, że nie zlekceważyliśmy góry. Cieszę się, że weszliśmy na Otse Hill.

Relacja i zdjęcia z podróży do Namibii i Botswany

Zdjęcia z podróży do Namibii

Zdjęcia z podróży do Botswany

Pozostałe odcinki relacji z podróży do Namibii i Botswany na blogu

Wskazówki i informacje praktyczne przed podróżą do Namibii i Botswany

Informacje praktyczne przed podróżą do Namibii

Informacje praktyczne przed podróżą do Botswany

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.