Powrót do Harare
Powrót do Harare zajmuje 12 godzin. Jesteśmy w stolicy o 9 rano. Nogi mają dość. Tyłki też. A więc wróciliśmy do Harare. Wychodzimy z dworca. Od razu otaczają nas naganiacze. Wręcz siłą próbują przekonać do skorzystania właśnie z ich oferty. W końcu jeden z nich wygrywa i prowadzi do samochodu, w którym ktoś już czeka na przejazd. Wsiadamy. Mówi dokąd chcemy jechać. Okazuje się, że ten samochód (bo to nie jest prawdziwa taksówka) jedzie w przeciwnym kierunku. Kierowca chce od nas po 10 USD. Wiemy, że nie płaci się więcej niż 5 USD. Wysiadamy.
Misiek naganiacz ponownie się pojawia. Natychmiast pędzi po innego kierowcę. Jakiś samochód pędzi na wstecznym w naszym kierunku. Misiek wsiada razem z nami i wspólnie starają się ustalić dokąd chcemy jechać. Jadą jakby wiedzieli dokąd. My wiemy, że nie mają pojęcia. Pytają przechodniów. Wyciągam więc GPS i przy lekkim sprzeciwie to my kierujemy ich jak mają jechać. Pewnie im nieco głupio, ale nie mamy zamiaru krążyć bez sensu po Harare. W konsulacie wita nas Pan Wiesław z Josephiną, uparcie nazywaną przez niego Sophie. Powrót do Harare dobiegł końca naprawdę.

Powrót do Harare w poszukiwaniu pamiątek
Odprężamy się podczas kąpieli. Sophie szykuje pyszny lunch. Przysmak, którego próbowaliśmy kilka dni temu, czyli zielone warzywo z mięsem i starte bataty smakują wybornie. Pan Wiesław daje nam do dyspozycji kierowcę, z którym możemy pojechać kupić trochę pamiątek. Jedziemy więc na jeden z targów. Zaczynają się męczące negocjacje. Interesują nas różne rzeczy: obrazki, stare dolary Zimbabwe i wiele innych szpargałów. Wciąż nie mogę znaleźć najwyższych nominałów dolarowych. Żałuję, że nie kupiłem ich w Victoria Falls. Przenosimy się w inne miejsce Harare szukając koszulek piłkarskich reprezentacji Zimbabwe i ładnych t-shirtów. Nie ma nic ciekawego.

Wracamy więc do konsulatu z butelką różowego wina Four Cousins. Siadamy na werandzie i delektujemy się ostatnim popołudniem w Zimbabwe. Gdy jest już całkiem ciemno wraca Pani Krystyna. Za chwilę po raz kolejny zostaniemy zaproszeni na kolację w towarzystwie państwa Grabowskich i ambasadora Watykanu.
Wieczorne rozmowy
Wiemy, że rozmowa na pewno zejdzie na tematy polityczne. Staramy się ich unikać i rozmawiać o Zimbabwe. Pani Krystyna z chęcią opowiada o życiu w Harare. Po otrzymaniu przez Pana Wiesława propozycji trenowania reprezentacji Zambii po Mistrzostwach Świata w piłce nożnej w 1978 Państwo Grabowscy przeprowadzili się do Afryki. Na początku mieszkali w Zambii. Później przenieśli się do Zimbabwe. Wiele razy podkreślają jak bardzo pogorszyło się życie mieszkańcom Zimbabwe, jak wiele jest trudności, łapówek, problemów. Kłopoty są ze wszystkim: z gotówką, pracą, jedzeniem, czy jakąkolwiek pomocą ze strony skorumpowanego i chciwego rządu. Zimbabwe w rzeczywistości wygląda na pierwszy rzut oka na kraj, który posiadał i wciąż posiada świetną infrastrukturę. Obecnie jest ona mocno zaniedbana i zniszczona. Było tu prawie wszystko. Z powodów politycznych ten dobrobyt zaprzepaszczono i zniszczono. I to wszystko niby w imię zemsty za czasu kolonializmu.

I co z tego, że spotkani mieszkańcy Zimbabwe śmieją się z prezydenta Mugabe, rządu i są im przeciwni. Gdy przychodzą wybory głosują na nich, a w zasadzie to nawet ciężko powiedzieć jak głosują, bo wybory podobnie jak w wielu afrykańskich krajach są fałszowane. Wiadomo kto ma wygrać. I wygrywa. Zawsze wygrywa ten kto wyniki ogłasza. A mieszkańcy są zastraszani.
Butelka brandy
Sączymy piwo. Gospodarze otwierają butelkę dziesięcioletniej brandy. Próbuję z ciekawości, ale to nie moje smaki. Państwo Grabowscy kontynuują opowieść o życiu w Zimbabwe, z kim się znają, kto u nich gościł (między innymi Kazimiera Szczuka, Jan Englert, wielu dziennikarzy, podróżników i polityków). Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że my i wiele osób jesteśmy z nieco innego świata, z innej sfery. Wiele spraw Państwo Grabowscy postrzegają przez pryzmat tego, czym się ktoś zajmuje, gdzie jada, gdzie śpi, z kim się zna. Być może mając tak dobry status społeczny i majątkowy jak Państwo Grabowscy perspektywa jest inna, ale na pewno to podejście jest zauważalne dla obserwatora.
Mimo wszystko jesteśmy wspaniale przyjmowani, pod dobrą i bezinteresowną opieką. Nie mamy na co narzekać. Narzekanie byłoby po prosto grzechem. Cieszę się, że poznałem naszych gospodarzy. Dzięki temu miałem okazję spojrzeć na życie w Zimbabwe z innej strony.
Pluto
Pluto, pies rasy Rhodesian ridgeback słynącej z udziału w polowaniach na lwy urozmaica nam wieczór pierdząc niemiłosiernie. To podobno od nadmiaru kości i cukierków marki „Kasztanki”, którymi podkarmia go Pan Wiesław. Puszczać bąki w konsulacie w towarzystwie Ambasadora i Konsul… Kilkukrotnie wypędzamy go na zewnątrz żeby się przewietrzył.
Wnętrze domu Państwa Grabowskich, podobnie jak otoczenie jest w iście afrykańskim stylu. Nie brakuje polskich elementów, ale królują maski, drewniane rzeźby, stołki, stoły, ręcznie malowana ceramika, skóry zwierząt, kość słoniowa (której obrót jest wciąż legalny ku naszemu zdziwieniu). Mógłbym kupić legalnie wykonany przedmiot z kości słoniowej. Nie wiem tylko jak to legalnie przywieźć do Polski. Myślę, że u nas ten przedmiot mógłby stać się nielegalny. Dom jest odjazdowy. Widać niemal czterdzieści lat historii pobytu w Afryce. Dookoła liczne prezenty, podarki, inwestycje, wiele naprawdę drogich unikatów.
Pan Marek wraca do ambasady. Może kiedyś będzie okazja na spotkanie (Pan Marek zmienia państwa, w których jest Ambasadorem średnio co trzy lata). Życzymy sobie wszyscy nawzajem dobrej nocy i jeszcze przez chwilę walczę z długopisem i zapiskami w zeszycie, ale sen zwycięża dość szybko.
Kolejne odcinki bloga z podróży do Zimbabwe znajdziecie tu: Blog z podróży do Zimbabwe
Galeria zdjęć z podróży do Zimbabwe i Botswany do obejrzenia tu:
Centrum Harare wygląda bardzo nowocześnie na zdjęciu!
I miejscami rzeczywiście takie jest