Rafting w Zimbabwe

Rafting na rzece Zambezi

Rafting na rzece Zambezi

W Vic Falls jest co robić. Można się wybrać na przykład na rafting na rzece Zambezi. To bardzo turystyczne miejsce. Wystarczy, że mamy duży budżet. Mój powoli się kurczy, ale miałbym chyba jeszcze na co wydawać. Są turyści i są atrakcje, a może na odwrót? W zasadzie w przypadku Zimbabwe ciężko w tym momencie to stwierdzić. W innych miejscach w Zim pomimo, że też są wyjątkowe, turystów były śladowe ilości lub w ogóle.

Dziś kolejna z atrakcji. Rafting na rzece Zambezi. To jeden z trudniejszych raftingów na świecie. Otrzymał 5 stopień trudności w sześciostopniowej skali. To z pewnością wynik trudnych rapidów (spadków, uskoków) pojawiających się na trasie spływu. Na ponad dwudziestokilometrowej trasie jest kilka rapidów wycenianych na 4 i 5 w sześciostopniowej skali i jeden o skali trudności 6 (obchodzi się go bokiem). Spływ trwa około pięciu godzin.

No cóż. Wcale nie ukrywam, że się boję. Tylko raz byłem na raftingu. Płynąłem rzeką tara w Czarnogórze. Pamiętam, że podobało mi się. Nie pomagają słyszane nieraz historie o wywrotkach, wypadkach śmiertelnych, połamaniach, rannych, czy nawet zwykłych pokąsaniach przez owady, czy węże podczas spływów.

Rafting na rzece Zambezi – przygotowania

Poranną kawę pijemy w Lookout Cafe. To miejsce zbiórki, podziału na zespoły i przydziału sprzętu. Zostawiamy wszystkie niepotrzebne rzeczy, czyli w zasadzie prawie wszystko. Zakładamy kask, kapoki i pianki do pływania. Ciepło. Nie bierzemy nic poza kremem do opalania, bo upadki do wody i wywrotki całych łodzi są codziennością.

Podjeżdżamy kilkaset metrów do urwiska i dalej już stromą ścieżką schodzimy nad rzekę. Przechodzimy pod mostem, z którego wczoraj skakał Łukasz.

Szykowanych jest jednocześnie kilka pontonów. Na każdym może płynąć 8 osób plus przewodnik i pomocnik przewodnika. Możliwe, że fachowa nazwa ich funkcji jest inna, ale pozostańmy przy tym określeniu. Oprócz pontonów do spływu szykowane są jednoosobowe górskie kajaki, którymi popłyną ratownicy i kamerzyści.

Jest spore zamieszanie, ale wydaje się jednak, że wszystko jest pod kontrolą. Ktoś po kolei podchodzi do naszego zespołu i poprawia mocowania kapoków. Ściska je tak mocno, że aż ciężko oddychać podczas marszu po skałach.

Rafting na rzece Zambezi – na pontonie

Wsiadamy w końcu na ponton. Ostatecznie jesteśmy w osiem osób: szóstka turystów i dwóch przewodników. Łukasz siedzi przede mną. Słuchamy szczegółowych instrukcji. Uczymy się prawidłowo siedzieć, trzymać pagaje, wiosłować. Zapamiętujemy polecenia, które będziemy wykonywali podczas pokonywania rapidów. Ćwiczymy pady, wiosłowanie do tyłu, na przemian, do przodu. To szalenie ważne, aby wszyscy wykonywali polecenia równo i dokładnie. Rzeka nie wybaczy błędów. Tak więc będziemy musieli na rozkaz padać na kolana albo trzymać się mocno liny okalającej ponton. Oczywiście nasz przewodnik objaśnia jak zachować się po wypadku w wodzie. Kilkukrotnie powtarzamy każdą komendę.

Rafting na rzece Zambezi
Rafting na rzece Zambezi

19 rapidów już czeka. Na początek prawdziwa próba. Rapid o trudności 4 – 5. Nazywa się „The Wall”. Przewodnik instruuje którędy przepłyniemy i jakie komendy będzie wydawał. Nagle to się dzieje! Wbijamy się w nurt rzeki Zambezi i nie ma odwrotu. Pędzimy. Płyniemy pośród wirów wzburzonej rzeki, wśród fal i skał. Nie wywaliliśmy się. Przyspieszone oddechy powoli uspokajają się. Z daleka wyglądało strasznie. No to jeszcze tylko 18 rapidów przed nami.

The Bridge

Drugi spadek wygląda na nieco łatwiejszy. Ma trudność 3. Ten przed nami nazywa się „The Bridge”. Pokonujemy go i dwa następne. Większość spadków jest  w skali od 2 do 5. Tych o skali 1 zapewne nawet się nie wlicza do tej osiemnastki.

Nagle na spokojnej wodzie jeden z chłopaków przechyla się i ląduje w wodzie. Ciężko stwierdzić co się stało. Był i nagle go nie ma. Wyleciał z pontonu. Powrót z wody wygląda tak, że ktoś wciąga delikwenta za kapok. Na każdym z rapidów odczuwam nutę niepewności. Przepłyniemy, czy się skąpiemy? Wywrócimy ponton? Wpadniemy na skały? Idzie nieźle. Pokonujemy jeden z najtrudniejszych, piąty spadek „Stairway To Heaven” o piątkowej skali trudności. Wyglądał na niemożliwy do przepłynięcia. Kilka razy ponton wyskakuje w górę i masy wody wlewają się do środka. Nie wywracamy się.

Rafting na rzece Zambezi
Rafting w Zimbabwe

Krokodyle

Mijamy wylegujące się na skałach krokodyle. Jest ich kilka. Podobno spadły z wodospadu, gdy były małe. To tłumaczy dlaczego nic im się nie stało. Przed oczami mam lecącego z ponad 100 metrów w dół krokodyla. Po tej wizualizacji mam jeszcze mniejszą ochotę na kąpiel w Zambezi. Te drapieżniki nie są wielkie. Oprócz nich widzimy małpy, klipspringery i węże.

Pokonujemy kolejne uskoki o nazwach „The Devil’s Toilet Bowl”, „Gullivers Travels” i „Midnight Diner”. „Commercial Suicide” jest nie do przepłynięcia – przynajmniej dla nas. To dziewiąty z kolei rapid wyceniany na szóstkę. Wychodzimy na brzeg. Pontony płyną na pusto wodospadem, bo tak stromy jest ten uskok. Próba jego pokonania mogłaby się zakończyć tragicznie.

Jeden ze spływających pontonów odpływa nieco dalej niż wszyscy się spodziewali, więc jeden z ratowników próbuje go do nas pchać. Nie za bardzo to się udaje. Wsiadamy więc wszyscy do jednego pontonu i przesiadamy się na rzece. Zostało już tylko 10 rapidów. Trudniejsze, łatwiejsze, a niektóre składające się z kilku pod rząd. Przed każdą przeszkodą poprawiam się na swoim siedzeniu. Zapieram się mocno nogami i koncentruję się na utrzymaniu równowagi. Nie patrzę na fale. Patrzę tam gdzie wkładam wiosło. Tak jest chyba mniej strasznie. Ale adrenalina skacze za każdym razem.

Kolejne rapidy

Pokonujemy następne w kolejności „Gnashing Jaws of Death” (czwórka), „Overland Truck Eater” (piątka), „Three Sisters” (trzy rapidy o trudnościach trójkowo – czwórkowych), The Mother (czwórkowo – piątkowy), Washing Machine (piątka), The Terminators I and II (dwa rapidy o trudności czwórkowej), Double Trouble (piątka).

Na koniec zostaje najtrudniejsza piątka. Osiemnasty rapid zwany „Oblivion” z pojawiającymi się trzema gigantycznymi falami, z czego trzecia powoduje zwykle przewrócenie pontonu. No i rzeczywiście. Ponton przed nami zalicza koziołka. Wszyscy w wodzie. Pędzimy tak szybko, jak się da. W sam środek topieli. Jedna fala, druga. Słyszymy okrzyk „padnij!”. Kładziemy się w jednej chwili. Trzymamy kurczowo linę. Potężne wybicie i….. ponton nie wywrócił się. Udało się. Niemożliwe. Udało się nie przewrócić. Ale się cieszę. Czyżby udało się przepłynąć cały rafting bez wywrotki?

Rafting na rzece Zambezi - podczas pokonywania jednego z rapidów
Podczas pokonywania jednego z rapidów

Kąpiel na koniec raftingu

Przewodnik chyba na pocieszenie zachęca nas do kąpieli. Jak chcemy właśnie tu możemy sami wskoczyć do wody i płynąć z rwącym nurtem. Chwilę się waham przypominając sobie widok krokodyli na skałach. A co tam. Skaczę. Prąd porywa mnie w jednej chwili i już pędzę z biegiem Zambezi. Ale to frajda. I jaka prędkość. Po paru minutach wracamy na ponton żeby pokonać ostatni rapid. Jest dość prosty. Zaraz za nim kończymy rafting. Bez wywrotki. Mozolnie wdrapujemy się po ścianie wąwozu, na szczycie której czeka nagroda. Lunch, zimna cola i piwo. Zasłużyliśmy na nie. A ja upewniam się, że zdecydowanie wolę rafting niż aktywności na linie nad przepaściami.

Spływ był doskonałą atrakcją. Bez wahania zamawiamy też film z raftingu. To musi być fajna pamiątka. Mam nadzieję. My przecież nie mieliśmy ze sobą nic. Wracamy na kemping. W międzyczasie prawie wyschliśmy. Pozwalamy sobie na chwilę odpoczynku. Na dziś panujemy jeszcze zakup pamiątek, co może okazać się bardziej męczące niż rafting. Ale na razie po prostu leżymy. Wiatrak kręci się nad głowami. Nad wodospadami latają helikoptery. Powoli zaczynają mnie drażnić. Od rana do wieczora nad Vic Falls bezustannie słychać warkot helikopterów. Dlatego w dzień nie słychać szumu wody.

Mangusty w Vic Falls

Teoretycznie jest już trochę chłodniej. Na ulice powoli wraca życie. Ludzie i zwierzęta wychodzą z ukrycia. Mangusty i guźce biegają przed budynkami rządowymi. Sprzedawcy pamiątek nie dają wytchnienia. Pojawiają się na każdym kroku w drodze na targ. Dookoła zachęty. U każdego z pewnością jest świetna okazja i najlepsza cena. „Hello. How are you?” to tradycyjne tutejsze powitanie. Słychać je zawsze. Nie wystarczy „Hello”. „How are you” jest konieczne. A więc każdemu trzeba odpowiedzieć co u nas i zapytać co u niego. Dopiero później przechodzimy do właściwej rozmowy.

Już przed targiem zaczynają się nawoływania do sklepów. Ciężko udawać niezainteresowanie. Gość z dredami ciągnie nas do siebie. Zaraz po nim kolejni sprzedawcy. Wszyscy oczywiście są artystami. Wszyscy mają wyjątkowy towar i atrakcyjne ceny. Łukasz pierwszy dobija targu. Ja mocno zaniżam ceny. Nie chcą ze mną gadać. Po targu poszła fama, że jesteśmy z Polski i mocno się targujemy. Początkowo nikt nie zgadza się na proponowane przeze mnie ceny. Później okazuje się, że są jednak akceptowalne. Płacę po kilka dolarów za drewniane maski, naczynia i kilka innych drobiazgów. Po dłuższym przyglądaniu się niektóre rzeczy zaczynają się podobać chociaż wcześniej wydawały się kiepskie. Kończymy zakupy, bo powoli się ściemnia. Handlarze nie odpuszczają jeszcze długo. Na kolację wstępujemy do Chicken Inn. Muszą nas tu znać. To jedno z tańszych miejsc w Vic Falls.

Pamiątki z Zimbabwe
Pamiątki z Zimbabwe

Wieczór, wino i dyskoteka

Szybko robi się ciemno. Siadamy przy basenie z wielką butelką słodkiego wiza „Sweet Lips”, co tłumaczymy jako „Słodkie Wargi”. Zadziwiająco szybko znika. Bar przy basenie odwiedza grupa bębniarzy. Nawet fajnie grają. Na moją propozycję  2 USD za płytę nawet nie zareagowali. Chcą 20 USD. Nie będzie więc biznesu, jak mawiają mieszkańcy Zimbabwe. Miasteczko się wycisza. Jest po godzinie 22.00. Z daleka dochodzi jakaś muzyka. To pewnie ze znanego wśród backpackersów Shoestring, czyli najpopularniejszego hostelu w Vic Falls. Mieliśmy tam nocować, ale Joy uprzedziła nas, że to w zasadzie codzienna dyskoteka i na pewno się nie wyśpimy. Dlatego wylądowaliśmy w Rest Campie.

Jesteśmy lekko wstawieni, więc ruszamy sprawdzić, czy to fajna dyskoteka. Jest blisko. Muzyka dudni. Na parkiecie dwie pijane wygłupiające się Angielki. Kilkadziesiąt osób przy barze i przy stolikach. Płacimy 3 USD za wstęp i siadamy przy jednym ze stolików. Impreza trwa. Biali, czarni, turyści, miejscowi – wszyscy sprawiają wrażenie coraz bardziej pijanych. Trzy brzydkie dziwki szukają klientów. Dosiada się do nas gość z dredami, a po chwili przedstawia jedną z dziwek. Ależ pech. Na szczęście szybko sobie idzie.

Nocny koncert

Gość z dredami mówi, że tu jest tylko beforek. Oprócz tego po północy bar będzie zamknięty, a muzyka zostanie wyłączona. Rzeczywiście tak się dzieje, więc poznany parę chwil wcześniej facet z dredami, jego trzy koleżanki dziwki i my wsiadamy do taksówki i zmieniamy lokal. Nie wiem jak nazywa się miejsce, do którego próbujemy się dostać. To jednak blisko. W środku trwa koncert i ogłuszająco głośno gra muzyka. Za wejście trzeba zapłacić. Odpuszczamy więc imprezę i do Rest Campu wracamy piechotą śmiejąc się z nieoczekiwanego zakończenia wieczoru i ciesząc się, że nic złego się nie stało. Wracamy i momentalnie zasypiamy.

Kolejne odcinki bloga z podróży do Zimbabwe znajdziecie tu: Blog z podróży do Zimbabwe

Galeria zdjęć z podróży do Zimbabwe i Botswany do obejrzenia tu:

Zdjęcia z podróży do Zimbabwe

Zdjęcia z Botswany

2 komentarze

  1. Często kupujesz maski i inne rzeczy. Tworzysz jakąś małą kolekcję czy tak tylko jako zwykłe pamiątki?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.