Sowa jarzębata w Polsce
Sowa jarzębata przyleciała do Polski prawdopodobnie w grudniu 2021 roku. To właśnie wtedy ktoś ją zauważył po raz pierwszy w pobliżu Krynek na Podlasiu. Rzadko pojawiający w Polsce ptak szybko stał się wielką atrakcją wśród miłośników ptaków i fotografów przyrody. Dlaczego? Bo sowa jarzębata została zaobserwowana w Polsce prawdopodobnie dopiero po raz pięćdziesiąty. Zdjęcia sowy szybko obiegły internet, fora internetowe i fotograficzne profile. Informacja poszła w świat. Z dnia na dzień przybywało obserwatorów. Żałowałem, że nie mieszkam na Podlasiu, bo już dawno byłbym w pobliżu sowy.
Mroźny dzień na obserwację sowy jarzębatej
Lubię sowy. Lubię na nie patrzeć i fotografować. Dlatego postanowiłem ją zobaczyć. Miałem w styczniu kilka dni wolnego. Wymarzyłem sobie piękna mroźną i słoneczną jednocześnie pogodę. Spojrzałem w kalendarz i na prognozę pogody. Takie warunki zapowiadane były na Podlasiu w środę, 12 stycznia.
Zamierzałem wyruszyć z Warszawy wcześnie rano, tak żeby dotrzeć na miejsce przed wschodem słońca. Mapa Google pokazywała, że podróż zajmie nie więcej niż 3 godziny.
Ruszam o godzinie 4 rano. W Warszawie pochmurno. Temperatura wynosi około -3 stopni. Z każdym kilometrem jest jednak coraz zimniej, a na niebie można dostrzec coraz więcej gwiazd. Gdy mijam Białystok termometr wskazuje już -11 stopni. Gdy docieram na miejsce około 7, mróz jest jeszcze większy: -16 stopni. Na niebie nie ma chmur. Zapowiada się piękny mroźny dzień. Do idealnych warunków brakuje naprawdę niewiele. Przydałoby się jeszcze trochę śniegu. Za to szron pięknie ozdabia gałązki i owoce rokitnika, na których już wkrótce będzie pozować sowa.
Nie spodziewałem się aż takiej różnicy temperatur pomiędzy Warszawą i Podlasiem. Mimo wszystko jestem dobrze przygotowany na mróz i długie wyczekiwanie bez ruchu na sowę na świeżym powietrzu. Ubieram się więc ciepło i ruszam w krzaki rokitnika czekać na polowanie w wykonaniu sowy.
Na obserwacje docierają kolejni fotografowie. Kilkanaście osób. Każda ze statywem, długim teleobiektywem i wielkimi oczekiwaniami na udane zdjęcia sowy. Paradoksalnie nie ma tłoku. W weekend podobno było ponad 50 osób.
Sowa jarzębata jak model
Sowa siedzi na czubku najwyższego iglastego drzewa w niewielkim zagajniku przy szutrowej drodze i obserwuje okolicę. Czekamy aż ruszy na polowanie. Mija godzina. Słońce oświetla pole rokitnika, w którym intensywnie latają stada gili i sikorek. Przysiadają na gałązkach, dając nam szansę na ciekawe zdjęcia w szronie.
Nagle sowa rusza. Przelatuje tuż nad ziemią pomiędzy krzakami rokitnika, po czym siada na gałęzi i uważnie obserwuje. Pośród rokitnika można dostrzec liczne dziury, świadczące o obecności mysz i innych gryzoni. Musi ich tu być całkiem dużo.
Do sowy wolnym krokiem podchodzą fotografowie i obserwatorzy. Stajemy w odległości kilkunastu metrów. Jedna osoba na przenośnej drabinie. Przygotowane na statywach aparaty wyczekują na odpowiednią chwilę i spojrzenie. Migawki pracują. Emocje ogromne. Skupienie widać na twarzach, o ile wystają spod grubych czap, kominiarek i szalików. Po raz pierwszy widzę sowę z tak bliskiej odległości. Jej spojrzenie przeszywa na wylot. Wygląda pięknie w zimowym rokitniku i szronie.
Sowa uważnie obserwuje jeden z otworów w ziemi. Nic w zasadzie sobie nie robi ze zgromadzonej publiczności. W pewnej chwili coś wypatrzyła. Robi na lot. Mysz uciekła. A sowa wraca na stanowisko obserwacyjne na czubku iglaka.
Zgromadzeni dzielą się emocjami, przeżyciami i spostrzeżeniami. Rozmawiamy, zastanawiając się kiedy sowa ponownie ruszy na polowanie i jak się dobrze ustawić żeby uchwycić sowę w najciekawszy sposób, jednocześnie jej nie przeszkadzając.
Sytuacja powtarza się kilka razy. Dzięki temu szans na dobre sfotografowanie sowy jarzębatej dostajemy wystarczająco dużo. Ptak w rokitniku wygląda naprawdę ładnie, szczególnie, gdy spojrzy nam prosto w oczy.
Świat jest naprawdę mały
W oczekiwaniu na kolejny nalot rozmawiamy o fotografowaniu. Ci, którzy mieszkają blisko, dzielą się doświadczeniami z poprzednich dni. Wiemy, kiedy sowa lata częściej, gdzie przysiada i na jak długo.
Jesteśmy dwa, czy trzy kilometry od zamkniętej strefy, więc rozmawiamy też o sytuacji na granicy z Białorusią, o budowanym murze. Pojawiają się domysły, czy i jak poprowadzony zostanie mur przez Białowieski Park Narodowy i jak to wpłynie na zwierzęta i ich migracje. Mieszkańcy przygranicznych terenów dzielą się informacjami, jak wygląda życie w swojego rodzaju izolacji.
Jeden z chłopaków stojących obok jest z Warszawy. Wspominam więc, że czasem fotografuję dzięcioły w parku, który jest niedaleko mojego domu na Bemowie. Zaciekawiony pyta, jaki park. Odpowiada, że mieszka obok tego parku. Dopytuję o ulicę, przy której mieszka. Okazuje się, że mieszka na moim osiedlu – w bloku obok. A więc sąsiad z bloku obok. Żartujemy, że wyjeżdżaliśmy o tej samej porze. Jechaliśmy ponad 200 km w to samo miejsce i dopiero po dojechaniu na Podlasie okazało się, że teoretycznie mogliśmy jechać jednym samochodem.
Nie spodziewałem się, że spotkam sąsiada w oddalonym o ponad 200 km miejscu podczas fotografowania sowy, która akurat tej zimy przyleciała do Polski. Świat jest naprawdę mały i zaskakujący.
Podlaska gościnność
Sowa ponawia kilkukrotnie naloty. Mamy okazję zrobić kolejnych kilkadziesiąt zdjęć pozującej na rokitniku sowie. Około południa następuje jednak dłuższa przerwa. Sowa siedzi na czubku drzewa i tylko rozgląda się po okolicy. Jeden z chłopaków postanawia zrobić sobie przerwę. Mówi, że jedzie na chwilę do domu po herbatę.
Po dwóch godzinach wraca. Wyciąga z samochodu przenośną lodówkę i wielki termos. Naprawdę to zrobił. Częstuje herbatą i kawą. Ma nawet cukier i mleko do kawy. A w pudełeczko zapakował pokrojoną pysznie przyprawioną dojrzewającą wędlinę własnej roboty. Na dodatek spod kurtki wyciąga butelkę z kawową nalewką własnej roboty, kieliszki i wszystkich częstuje. Wypijamy po kieliszku i przegryzamy wędliną. Popijamy gorącą herbatą. Ależ chłopak zrobił nam niespodziankę. Tak właśnie wygląda niesamowita i bezinteresowna gościnność na Podlasiu. I to jest też jedna z rzeczy, za które tak lubię Podlasie i jego mieszkańców.
Sowa jarzębata w Polsce i zachodzące słońce
Przerwa w sowich lotach trwa już dość długo. Napiliśmy się herbaty, pogadaliśmy. I gdy tracimy już nadzieję na ładny zachód słońca z sową w roli głównej, ptak zrywa się ze stanowiska i leci w zupełnie inne miejsce niż do tej pory. Siada na najwyższej gałęzi rokitnika. Kilka najbardziej zdeterminowanych osób, wciąż liczących na kolejne zdjęcia, rusza w jej kierunku. Ptak siedzi tak, że przy odrobinie szczęścia może się udać uchwycić pomarańczową poświatę zachodzącego między chmurami słońca i sowę jarzębatą na jednym zdjęciu. Nie jest łatwo, bo gałęzie wchodzą w kadr, a ostrość w aparacie nie chce się ustawić we właściwym miejscu. Ale cierpliwość się opłaca.
Nagle sowa odwraca się w naszą stronę. Czeka kilka chwil, jakby dawała czas na zrobienie zdjęcia, po czym odlatuje. W locie łapie mysz i z upolowanym gryzoniem znika pośród drzew zagajnika. To będzie pewnie kolejna mysz w jej spiżarni.
A dla nas to ostatnie chwile, gdy mogliśmy ją obserwować w dobrym świetle, bo powoli robi się ciemno. To najwyższy czas, aby skończyć dzisiejszą obserwację. To było niezwykłe doświadczenie. Cieszę się, że miałem okazję zobaczyć sowę jarzębatą w Polsce i spędzić niemal dziesięć godzin w solidnym mrozie w dobry towarzystwie. Cieszę się, że wyrwałem się na Podlasie. Naprawdę lubię fotografować ptaki.
Sowa jarzębata w Polsce – zdjęcia
Więcej zdjęć sowy jarzębatej i innych ptaków znajdziecie też w galerii zdjęć ptaków na mojej stronie internetowej Szczyty Afryki. A o fotografowaniu przyrody w Polsce przeczytacie w jednym z moich wpisów.