Bieg w Kapsztadzie

Two Oceans Marathon w Republice Południowej Afryki

Two Oceans Marathon w Republice Południowej Afryki

Z pobudką nie było problemu. Nie spałem. Zjadłem szybkie śniadanie składające się z bananów, czekolady i bułki z dżemem. Byłem gotowy na Two Oceans Marathon w Republice Południowej Afryki. Idziemy.

Po kilku chwilach wpadliśmy w tłum biegaczy idących na start. Było jeszcze ciemno. A nerwy robiły swoje. Musiałem skorzystać z toalety. Chyba już po raz trzeci. Odczekałem. Załatwiłem potrzebę. Wziąłem ostatni łyk Powerada. Zdjąłem bluzę i poszedłem do sektora startowego oznaczonego literą C. Przede mną były A i B. Za mną D i E. Na starcie na dystansie 56 kilometrów stanęło ponad 6 000 biegaczy. Do tego kilkanaście tysięcy zawodników w Półmaratonie. Jako jeden z nielicznych nie miałem zegarka. Stałem też w nowych nieużywanych ciuchach.

Usłyszałem strzał i zaczął się bieg. Było jeszcze ciemno. Przez pierwsze dwa kilometry biegliśmy szeroką ulicą. Biegliśmy w dużej grupie. Atmosfera była fantastyczna. Nad nami górował księżyc i gwiazdy. Wzdłuż trasy biegu stali ludzie. Bili brawo. Wyczytywali nasze imiona umieszczone na numerach startowych i dopingowali: „Go on Robert!”.

Miałem numer 40 142. Pierwszą tabliczkę z przebytym dystansem zobaczyłem dopiero po sześciu kilometrach. Mój czas wynosił około 32 minut. Biegłem szybko. Cały czas prosto. Po trzech kilometrach podbiegliśmy pod niewielką górkę. Później było długo z górki aż do Oceanu. Dobiegliśmy do zatoki w Muizenbergu. Trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża. Pojawiły się punkty odżywcze. Były chyba co dwa kilometry, może nawet częściej. Najpierw podawaną wodę, a później Coca-colę. Na dalszych kilometrach pojawił się też Powerade. Punkty były świetnie zorganizowane. Ludzie uwijali się w pocie czoła i prześcigali się w pomysłach, aby to właśnie od nich wziąć napój.

Napoje na trasie

Picie podawano w małych torebkach. Żadnych butelek ani kubeczków. Świetny pomysł. Przegryzałem, wypijałem i wyrzucałem. Szkoda, że ludzie wyrzucali woreczki na drogę pod siebie. To mogło działać jak skórka po bananie. Czasem można było wbiec przypadkiem na pełne torebki. Krótkie bum i prysznic był gotowy. Liczyłem na to, że nie doznam takiej kąpieli.

Robert Gondek Two Oceans Marathon
Robert Gondek Two Oceans Marathon

Biegliśmy wciąż wzdłuż zatoki. Było nieco nierówno. Wiał silny wiatr, ale słońce jeszcze nie przebiło się przez chmury. Liczyłem kilometry, przez które będzie można biec bez słońca.

Do szesnastego kilometra biegło mi się świetnie. Miałem niezłe tempo. W zasadzie tylko początek był pod górę, później z górki i po płaskim. Skręciliśmy w stronę Chapman’s Peak, czyli pierwszego podbiegu na wysokość około 200 metrów. Trasa prowadziła chyba najbardziej malowniczą drogą na świecie.

Zaczęło się łagodnie pod górę. Jednocześnie pojawiło się słońce. Dotarłem do dwudziestego pierwszego kilometra w czasie około 1 godziny i 45 minut. Wtedy pojawił się pierwszy kryzys. Dokładnie na dwudziestym trzecim kilometrze. Jeszcze przed właściwym podbiegiem pod Chapman’s Peak.

Chapman’s Peak

Postanawiam go przeczekać i żel, który trzymałem na takie chwile postanowiłem zjeść dopiero po półmetku. Męczyłem się. Piłem napój za napojem. Coraz więcej Powerade. Dobiegłem do półmetka, zjadłem żel i byłem gotowy na właściwą wspinaczkę na Chapman’s Peak. Pomimo wspaniałych widoków męczyłem się bardzo. Wiedziałem, że w tym momencie spełnia się moje marzenie sprzed dwóch lat. Z lewej strony widziałem zatokę i przepaść. Z prawej były góry i wiszące skały. Biegliśmy nie obok nich, tylko pod nimi, jak pod dachem.

Zwykle ta droga jest zamknięta dla ruchu samochodowego. Przed wjazdem znajdują się znaki ostrzegawcze o spadających kamieniach, i o tym, że pobyt w tym miejscu odbywa się na własną odpowiedzialność.

Mijały kolejne kilometry. Było ładnie. Wiedziałem, że jestem coraz bliżej mety. Nie przestawałem biec ani na chwilę. Minąłem trzydziesty kilometr. Ujrzałem wspaniały widok. Z daleka dostrzegłem czterokilometrową drogę, na której na całej długości biegli ludzie. To było wspaniałe i motywujące. Szkoda, że nie biegłem z aparatem.

Punkty odżywcze tętniły życiem i głośną muzyką. Cieszyłem, że zbliżałem się czterdziestego drugiego kilometra. Myślami byłem już na pięćdziesiątym i na samej mecie. Ale spokojnie. Przede mną było jeszcze kilka kilometrów pod górę. I znów dopadł mnie kryzys.

W stronę Oceanu

Wbiegłem na górę na wysokość 180 m n.p.m. i zacząłem zbiegać z Chapman’s Peak do poziomu Oceanu. Nie było aż tak źle. Ciągle przecież biegłem. Minąłem trzydziesty piąty kilometr. Mój problem polegał na tym, że droga jest wyprofilowana. Podczas zbiegania moje stopy wykrzywiały się. Szukałem najbardziej płaskich fragmentów nawierzchni.

Muzyka z kolejnych punktów odżywczych grała jakby coraz głośniej. Pomagało. Zacząłem myśleć o kolejnym celu. O kolejnym podbiegu. Ponownie pojawił się wiatr. Silny. Chwilami miałem wrażenie, że mnie przewróci. Czułem, że nogi były zmęczone. Pomimo to biegłem. Może to piękne krajobrazy pchały mnie dalej?

W głowie kołatała myśl, że po pokonaniu czterdziestego drugiego kilometra do mety zostanie tylko czternaście. Wtedy moje marzenie spełni się w całości. Tylko czy dobiegnę? Czy ukończę Two Oceans Marathon? Czułem się dobrze, chociaż słabłem. Na szczęście zbiegłem i znów było trochę płasko. Niestety na trzydziestym siódmym kilometrze znów dopadł mnie kryzys. Wszyscy mnie wyprzedzali. Truchtałem, ale biegłem.

Postanowiłem cały czas biec i nie zatrzymywać się. W głowie wciąż miałem myśl, że przebiegnę. Przestałem pytać o godzinę. Teoretycznie nieważne było jaki miałem czas i na jaki czas biegłem. Ale ciągle o tym myślałem. To na pewno było więcej niż pięć godzin. Myślałem, że będzie fajnie zmieścić się w 7 godzinach. Tak naprawdę liczyłem na to, że będzie dużo lepiej, że jeszcze odżyję.

Maraton ukończony

Łyknąłem kolejny żel, jakieś banany i Powerady. Dobiegłem do czterdziestego drugiego kilometra. Przede mną był kolejny podbieg. Wydawał się krótszy niż poprzedni, ale na większą wysokość. Tym razem na ponad dwieście metrów. Odzyskałem siłę. Mało ludzi już mnie wyprzedzało.

Wbiegłem na górę. Tak jak założyłem, bez chwili postoju, bez podchodzenia. Byłem na Constantia Nek 215 m n.p.m. Na górze rozbrzmiewała muzyka. Było pełno kibiców. Odzyskałem siły. Czułem się jakbym nie biegł w ogóle pod górę. Fantastyczna atmosfera udzieliła mi się znowu. Zacząłem zbiegać. Znowu wyprofilowaną drogą. Było ciężko, ale po trzecim żelu i kawałku czekolady na czterdziestym dziewiątym kilometrze wstąpiła we mnie nowa energia.

Naprawdę biegłem. Po truchtaniu nie było ani śladu. Biegłem coraz szybciej. Wyprzedzałem kolejnych ludzi, którzy teraz słabli. Ja odzyskałem siły. Wyprzedziłem naprawdę dużo osób. Pokonałem pięćdziesiąty kilometr. Ale się cieszyłem. Zacząłem odliczać kilometry do mety. Wiedziałem, że przebiegnę. Teraz już tylko skurcze, skręcenie kostki czy inna kontuzja mogłyby mnie pokonać.

Psychicznie byłem niepokonany. Biegłem. Płakałem. Wiedziałem, że się uda. Po prostu wiedziałem. To było wspaniałe uczucie. Mijałem nieustająco dopingujących ludzi. Biegłem coraz szybciej. Minąłem 51, 52 i 53 kilometr. Zbliżałem się do końca. Oczami wyobraźni widziałem siebie na stadionie z uniesionymi rękoma, że dałem radę. 54 km, 55 km. To końcówka. Biegłem jak szalony. Ktoś spryskał mi po drodze mięśnie jakimś środkiem przeciwbólowym. Prawie na to nie zwróciłem uwagi. Zostało pięćset metrów.

Na mecie Two Oceans Marathon w Republice Południowej Afryki
Na mecie Two Oceans Marathon w Republice Południowej Afryki

Na mecie

Zobaczyłem stadion. Mijałem wszystkich i płakałem w biegu. Łzy ciekły ciurkiem po policzkach razem z potem. Cieszyłem się jak dziecko. Wbiegłem na murawę stadionu zapłakany. Jeszcze tylko sto pięćdziesiąt metrów. Tłum ludzi, muzyka i spiker mówiący przez głośniki: „there’s Robert Gondek from Poland”. Biegłem. Widziałem czas. Wiedziałem, że zmieściłem się w pięciu godzinach i czterdziestu pięciu minutach.

Uniosłem ręce w gorę. Płakałem. Cieszyłem się. Skakać nie miałem siły. Zrobiłem to, co sobie wymarzyłem dawno temu. Przebiegłem pięćdziesiąt sześć kilometrów w ultramaratonie w Kapsztadzie. Płakałem, cieszyłem się, a jednocześnie wiedziałem, co stało się dwa dni wcześniej. Tym bardziej się cieszyłem, że pomimo wszystkich przeciwności, chorób i tragicznych okoliczności zrobiłem to, po co tu przyleciałem. Płakałem z radości i ze smutku, że nie powiem tego Piotrkowi. Ale on pewnie o tym już wiedział.

Zrobiłem to! A było tyle przeszkód. Pomyślałem, że muszę zadzwonić do znajomych z Polski i podzielić się emocjami. Odebrałem medal i zacząłem zastanawiać się, czy znajomi w Polsce śledzili jak biegnę w internecie, czy wierzyli że przebiegnę. Byłem szczęśliwy, ale strasznie smutny.

W Kapsztadzie
W Kapsztadzie

Po biegu

Wykąpałem się, zrobiłem pamiątkowe zdjęcia i pojechaliśmy. Miałem dobry humor, choć ciągle myślałem o Piotrku. Cały czas miałem nadzieję, że śmierć Piotrka to był sen. Pojechaliśmy do miasta. Pomimo skurczy prowadziłem samochód. Po lewej stronie. Pojechaliśmy na Waterfront. Niby zwiedzaliśmy, ale pięćdziesiąt sześć kilometrów biegu dało mi w kość pewnie na kilka dni. Zrobiliśmy zakupy i zorganizowaliśmy w końcu randy. Zaczęliśmy też myśleć gdzie spędzimy najbliższa noc. Szukaliśmy noclegu na Sea Poincie. Nie było. Szukaliśmy więc kwater – czegokolwiek. Nie było. Wyjechaliśmy w końcu z Kapsztadu.

Nocleg znaleźliśmy w końcu w Fish Point. Poszliśmy na kolację z owoców morza. Zjadłem potężny posiłek. Popiłem piwem i zagryzłem czekoladą. Cieszyłem się. Znajomi w Polsce już się dowiedzieli, że przebiegłem. Dowiedzieli się pomimo tego, że był ze mną ograniczony kontakt, a w zasadzie go nie było, bo nie mieliśmy telefonów. Miałem też nowe wiadomości o Piotrku. Cieszyłem się, że miałem w Polsce osoby, które mnie wspierały i na które można było liczyć. W złych i dobrych chwilach. Szkoda, że było ich o jedną mniej. Wróciliśmy do wynajętego pokoju. Zasnąłem jak dziecko pomimo bólu w nogach.

Informacje praktyczne i wskazówki przed podróżą do Namibii

Przed podróżą do Namibii i RPA warto zerknąć na kilka wskazówek ułatwiających planowanie wyjazdu. Sprawdźcie informacje praktyczne przed podróżą do Namibii, jak zaplanować podróż do Afryki, gdzie znaleźć tanie bilety oraz co spakować.

Zdjęcia i wspomnienia z podróży do RPA i Namibii

W galerii znajdziecie zdjęcia z podróży do RPA i zdjęcia z podróży do Namibii. Wszystkie odcinki relacji z podróży można przeczytać na blogu z pierwszej podróży do Namibii.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.