WKF National Geographic - Kolorowe Góry Księżycowe

Uganda – kolorowe Góry Księżycowe, Las Kibale, wodospady Murchisona

Uganda – kolorowe Góry Księżycowe, Las Kibale, wodospady Murchisona

Uganda – kolorowe Góry Księżycowe, las Kibale, wodospady Murchisona – to jedne z największych atrakcji Ugandy. Republika Ugandy to jeden z sześciu afrykańskich krajów, przez który przebiega linia równika. Graniczy z Sudanem Południowym, Demokratyczną Republiką Konga, Rwandą, Tanzanią oraz Kenią. Powierzchnia tego kraju wynosi 236 036 m2. To około 75% powierzchni Polski. Dużą część południowej części terytorium Ugandy zajmuje jezioro Wiktorii. Języki urzędowe Ugandy to angielski oraz swahili. Oprócz nich, najczęściej używanym językiem jest luganda. Posługuje się nim prawie połowa ludności kraju. Populacja Ugandy wynosi ponad 35 milionów ludzi, a największe liczebnie grupy etniczne stanowiące ludność tego kraju to: Baganda (16,9%), Banyakole (9,6%), Basoga (8,4%), Bakiga (6,9%) oraz Iteso (6,4%). Oprócz nich kraj zamieszkiwany jest przez ponad 50 mniejszych grup etnicznych.

Niewiele osób wie, że historia Ugandy przeplata się również z historią Polski. Licząca kilkanaście tysięcy osób grupa Polaków przybyła na terytorium Ugandy w wyniku amnestii ogłoszonej przez Związek Radziecki w 1941 roku. Zostali nią objęci Polacy, wywiezieni na Sybir na początku II wojny światowej przez Sowietów. Dzięki amnestii mogli opuścić Syberię i radzieckie terytorium. Korzystając z pomocy władz brytyjskich mogli się schronić w zamorskich koloniach brytyjskich. Jedną z nich była Uganda. W okolicach miasteczka Nyabyeya, położonego niedaleko Masindi, a także na półwyspie Koja nad jeziorem Wiktorii w latach czterdziestych ubiegłego wieku istniały brytyjskie osiedla przeznaczone właśnie Polaków.

Jedziemy do Ugandy

– Jedziemy do Ugandy! Zdobędziemy najwyższy szczyt Gór Księżycowych. Będziemy się wspinać po lodowcu w samy sercu Afryki. Zobaczymy wodospady Murchisona. Będziemy pływać Nilem. Zobaczymy szympansy! – zaproponowałem.
W odpowiedzi na mój pomysł usłyszałem tylko krótkie pytanie: „Kiedy?”
– W styczniu. To najlepsza pora na taką podróż.
Pozostało mi już tylko ułożyć szczegółowy plan podróży…..

W Ugandzie
W Ugandzie

Góry Księżycowe

Jest styczeń – najlepszy miesiąc na trekking na najwyższy szczyt Ugandy – Margherita Peak, mierzący 5109 m n.p.m.. Znajduje się w Górach Księżycowych (Rwenzori Mountains) na granicy z Demokratyczną Republiką Konga. Góra ta jest też trzecią co do wysokości górą Afryki. Dwa najwyższe afrykańskie szczyty znajdują się w sąsiedniej Tanzanii (Kilimanjaro – 5895 m n.p.m.) i Kenii (Mount Kenya – 5199 m n.p.m.). Zdobycie jej nie jest trudne. Potrzebna jest jednak znajomość podstaw wspinaczki oraz dobra kondycja fizyczna. Konieczne jest też odpowiednie wyposażenie w postaci raków, czekana, sprzętu wspinaczkowego oraz ciepłego ubrania.

Początek szlaku na szczyt znajduje się w Nyakalengija, małej wiosce u podnóża Gór Księżycowych na zachodzie Ugandy. Przed wyruszeniem w drogę, w siedzibie władz zarządzających Parkiem Narodowym Rwenzori mamy obowiązek wysłuchać prezentacji na temat trekkingu, przewidzianych noclegów, warunków panujących na trasie, niebezpieczeństw i innych ważnych rzeczy. W międzyczasie, spośród zgromadzonego tłumu wybierani są nasi przewodnicy, kucharze i tragarze. Ekipa wspomagająca trekking liczy 17 osób.

Pierwszy dzień w górach

Pierwszego dnia czeka na nas prawdziwy las deszczowy. Żar leje się z nieba. Nad głowami krąży mnóstwo kolorowych motyli. Przez ścieżkę przechodzą kameleony. Z oddali dochodzą do nas dźwięki wydawane przez szympansy. To jest prawdziwa dżungla, w której nigdy wcześniej nie byłem. Aż trudno uwierzyć, że za cztery dni, ubrani w grube ciuchy, połączeni linami, w rakach, z czekanem w ręku, będziemy się zmagać z lodowcem i szczelinami lodowymi. Po czterech godzinach dochodzimy do Nyabitaba Hut, której pilnuje uzbrojony żołnierz.

Drugiego dnia naszym oczom po raz pierwszy ukazuje się Margherita Peak. Zanim jednak tam dotrzemy musimy pokonać rozległe i głębokie bagna. Aby ułatwić marsz, nad bagnami ułożone zostały kładki i konstrukcje z gałęzi, pozwalające pokonać najtrudniejsze odcinki bez konieczności skakania po wysokich kępach traw i bez błotnej kąpieli. Jesteśmy nieco zawiedzeni. Nie mamy możliwości założyć woderów. Przywieźliśmy je z Polski, a okazują się zbędne. To przez to, że od wielu dni nie padało. Zostawimy je tragarzom na zakończenie wycieczki. Przydadzą się im podczas kolejnych wypraw.

Na zakończenie dnia, grając w karty, raczymy się ugandyjską sherry, słodkim alkoholem odkrytym podczas pobytu w Kampali. Ostatnią, trzecią butelkę naszego przysmaku zostawiamy na specjalną okazję. Uczcimy nią udane wejście na szczyt – o ile takie będzie.

Bujuku Hut

Trzeciego dnia podchodzimy do Bujuku Hut, leżącej nieco powyżej jeziora Bujuku. W jeziorze nie ma ryb i pomimo, że znajduje się na wysokości prawie 3900 m n.p.m. nigdy nie zamarza. Trzeci dzień to również wędrówka przez kolorowe bagna i łąki wzdłuż dwóch, mierzących ponad 4500 metrów wysokości wzgórz Mount Speke oraz Mount Baker. Tego dnia towarzyszą nam najładniejsze widoki podczas całego trekkingu. Pokonujemy bez żadnego problemu Upper Bigo Bog, słynące z dużej ilości błota. Niestety tu też nie mamy okazji skorzystać z woderów.

Las bambusowy
Uganda – kolorowe Góry Księżycowe. Las bambusowy.

Ostatnią, czwartą noc przed wejściem na Margherita Peak spędzamy w Elena Hut, u podnóża ogromnych skalnych szczytów na wysokości ponad 4500 m n.p.m.. Powinniśmy dobrze wypocząć, gdyż następnego dnia wyruszamy przed wschodem słońca. To konieczne, aby dotrzeć na lodowiec Margherita zanim afrykańskie słońce zacznie go roztapiać. Sprawdzamy temperaturę. Spodziewamy się dużego mrozu. Na razie jest minus 7 stopni. Z pomiędzy chmur prześwituje księżyc i parę gwiazd, oświetlając skalne wierzchołki z dwoma lodowcami. To tłumaczy nazwę Góry Księżycowe. Mocno przeżywamy kolejny dzień – najważniejszy dzień naszej podróży. Jestem dobrej myśli. Ale czy zdobędziemy szczyt? Czy przezwyciężymy strach przed lodowcem i szczelinami? Postaramy się!

Uganda - kolorowe Góry Księżycowe
Uganda – kolorowe Góry Księżycowe. Lodowiec w Ugandzie.

Wstajemy przed piątą rano. Ponad nami ośnieżone szczyty Rwenzori lśniące w świetle gwiazd. Wieje silny wiatr. Temperatura wynosi minus 11 stopni. Idziemy! Jest ciemno. Czołówki na naszych głowach oświetlają drogę. Wspinamy się, pomagając sobie zamontowanymi w skałach linami. Zaczyna świtać. Obserwujemy wspaniały wschód słońca. Okolica tonie w pomarańczowych barwach. Po ponad godzinie dochodzimy do Stanley Plateau, rozległego śnieżnego pola. Zakładamy po raz pierwszy raki i uprzęże i bierzemy czekany w ręce. Nigdy jeszcze nie chodziłem po lodowcu.

Margherita Peak

Margherita Peak jest na wyciągnięcie ręki. Ale to tylko złudzenie. Przed nami dwie godziny marszu. To najtrudniejszy odcinek. Tu zaczyna się właściwe niebezpieczeństwo. Słońce zaczyna przygrzewać. Lodowiec topi się szybko. Zakładamy w pośpiechu ponownie raki i kask i wspinamy się na czoło lodowca trzymając się zamontowanej liny. Po lodowcu idziemy już powiązani liną. Krok po kroku posuwamy się do przodu. Pojawiają się szczeliny. Są przerażające. Przez większość wystarczy przeskoczyć. Ale część trzeba obejść dookoła. Mijamy najniebezpieczniejszy odcinek. Mozolnie idziemy pod górę. Tchu brakuje po kilku krokach. Przemykamy się pod ogromnymi nawisami lodowymi. Omijamy ostatnią wielką szczelinę i jesteśmy u stóp skalnego wierzchołka Margherity.

Pokonaliśmy lodowiec. Zdejmujemy raki. Przed nami ostatnie podejście. Pięć kroków. Przerwa. Pięć kroków. Przerwa. To się chyba nigdy nie skończy. Marzę o tym, żeby już tam być. Jest! Widzę szczyt! Nie mam siły, aby przyśpieszyć. Jeszcze tylko kilka kroków. Ostatni stopień. Jestem! Zdobyłem Margheritę – najwyższy szczyt Ugandy! Płaczę ze wzruszenia. Chcę skakać z radości. Ale nie mam siły. Więc po prostu patrzę przed siebie. Patrzę na Ugandę i Kongo z góry, która jest jednocześnie najwyższym szczytem tych dwóch krajów.

Uganda - kolorowe Góry Księżycowe
Uganda – kolorowe Góry Księżycowe. Na szczycie Ruwenzori.

Zimno i wiatr każą nam schodzić. Lodowiec się roztapia. Przy większym nachyleniu raki się zsuwają zanim wbiją się w podłoże. Szczeliny rażą swoją głębokością. Musimy czym prędzej stąd uciekać. Robi się coraz groźniej. Opuszczamy się z lodowca przy użyciu liny. Uciekamy. Boimy się, że lodowiec się oberwie i na nas zleci. Udaje się.

Ostatni odcinek

Zdejmujemy raki i uprzęże. Wchodzimy na ostatni odcinek. Jestem bardzo zmęczony. Idziemy powoli po skałach, po których szliśmy nocą. Trudno zachować koncentrację. Trzymam się kurczowo liny i nie mogę znaleźć miejsca do postawienia nogi. Moje siły są na wyczerpaniu. Jeszcze 50 metrów w dół. Odwracam się gwałtownie w bok i uderzam głową w skałę. Co za szczęście, że nie chciało mi się zdjąć kasku. Ostatnimi siłami rzucam plecak na skałę i siadam, kładę się, a w zasadzie przewracam się na skałę. Leżę dysząc ze zmęczenia, nie wierząc w to, że się udało. Wypijamy bez słowa butelkę ugandyjskiego sherry i zasypiamy.

Budzimy się w Kitandara Hut. Tak – byliśmy wczoraj na Marghericie. Zrobiliśmy to! Jeszcze tylko dwa dni i będziemy na dole. Ostatniego dnia kucharz oświadcza, że skończyło się jedzenie. Zostały tylko herbatniki i herbata. Trochę jesteśmy zaskoczeni. Ale musi nam to wystarczyć na śniadanie. Do pokonania zostało nam już tylko 2,5 kilometra w dół przez błotniste łąki i bambusowy las. Myśl, że to już koniec powoduje, że nie zauważamy kiedy znajdujemy się ponownie przy bramie wejściowej na teren parku.

Uganda - kolorowe Góry Księżycowe
Uganda – kolorowe Góry Księżycowe. W drodze na Ruwenzori.

Na pamiątkę otrzymujemy dyplom za przejście Central Circuit (głównej trasy trekkingowej). Na dyplomie znajduje się dopisek wykonany długopisem: „wraz z wejściem na Margherita Peak”. No cóż. Dostaliśmy dyplom zastępczy. To jest Uganda! Nikogo to nie dziwi. Dziękujemy przewodnikom, tragarzom i kucharzowi. Wręczamy napiwek oraz obiecane wodery. W drodze powrotnej do Kasese, naszego miejsca noclegowego, kupujemy 6 butelek coca-coli, o których marzyliśmy od kilu dni. Wypijamy je w mgnieniu oka. Docieramy do Kasese. Jesteśmy w hotelu. Nareszcie. To już koniec wysiłku. Znowu kupujemy coca-colę. Znowu 6 butelek. Zasłużyliśmy na nie.

W drodze do Kibale Forest National Park

Czym podróżować po Ugandzie? Matatu, czyli lokalnymi autobusami. Najczęściej matatu to leciwe Toyoty Hiace zabierające kilkanaście osób. Na mniej uczęszczanych trasach rolę autobusów spełniają zwykłe Toyoty Corolle. Duże plecaki umieszczamy w bagażniku. Małe plecaki trzymamy obok siebie. Siadamy we trzech w jednym z pojazdów i czekamy. Wydaje się, że zebranie kompletu pasażerów nie powinno zająć zbyt dużo czasu. Pojawił się pan z teczką. To wszyscy, jak nam się wydaje. Ale nic z tego. Czekamy dalej.

Do pana z teczką na przednim siedzeniu dołącza pan z wielkimi słuchawkami. Jest nas 6. Komplet? Jeszcze nie. Na fotelu kierowcy jest tyle samo miejsca, co na fotelu pasażera. Więc czekamy dalej. Jest kolejny chętny na podróż. Siada obok kierowcy. Pojawia się też pani z dziewczynką. Gdzie usiądzie? Przecież z tyłu siedzimy tylko w trójkę z plecakami. Pani siada obok mnie, a dziecko na jej kolanach. Ktoś z zewnątrz siłą domyka nasze drzwi. Mamy komplet. 9 osób. Mamy szczęście, że nikt więcej nie chce jechać. Z pewnością gdzieś w naszym samochodzie jest miejsce.

Jedziemy szutrową drogą do Kibale, aby oglądać szympansy. Progi zwalniające pokonujemy w poprzek, bo inaczej samochód mógłby zawisnąć. Wyjeżdżając z Fort Portal mijamy niewielkie budynki, pokryte kolorowymi reklamami telefonii komórkowych, firm produkujących farby oraz coca-coli. Na ulicach przeważają motory, zwane boda-boda, służące jako lokalne taksówki. Gdy kończą się zabudowania mijamy już tylko plantacje herbaty i bananów.

Park Narodowy

Po godzinie dojeżdżamy do celu. Opłata za wejście do parku narodowego lasu Kibale jest dosyć wysoka. Za trzygodzinny, tak zwany „chimpanzee tracking” i obserwację szympansów trzeba zapłacić 150 dolarów.

Szympans
Szympans

Teoretycznie możemy tu spotkać aż 13 gatunków małp, w tym między innymi szympansy, koczkodany górskie, koczkodany czarnosiwe, czy gerezy czerwone. Naszym celem są szympansy. Idziemy wydeptaną alejką do lasu w towarzystwie uzbrojonego strażnika. Przewodnik kontaktuje się z innymi przewodnikami przez krótkofalówkę, aby dowiedzieć się, gdzie aktualnie znajduje się najbliższe stado. Spotykamy innych turystów. To oznacza, że małpy są blisko. Jedna z nich przechodzi tuż obok. Zaraz za nią kolejne.

W jednym stadzie może być nawet 100 szympansów i tylko jeden lider. Staramy się nie wchodzić im w drogę. Wspinają się po drzewach. Przechodzą z jednego drzewa na inne. Małpy, siedząc wysoko na drzewach wyszukują swoich przysmaków: owoców palmy i fig. Potem schodzą na dół i zjadają to, co zerwały na górze. Małe szympansy naśladują matki, czepiają się ich futra, przytulają się i bawią się ze sobą. Przewidziane trzy godziny mijają szybko. Musimy wracać. Cieszymy się, że mieliśmy możliwość obserwacji tych zwierząt.

Powrót z Parku

Ze znalezieniem transportu powrotnego do Fort Portal może być problem. Na czerwonej, szutrowej drodze, raz na kilkanaście minut, pojawia się tylko boda-boda. My musimy czekać na matatu. Siedzimy obok drewnianego pomnika szympansa i zastanawiamy się, ile osób może zmieścić się do matatu? Nagle zatrzymuje się Toyota wyładowana po brzegi z 7 osobami w środku. W bagażniku jadą dwa wielkie materace. Kierowca mimo wszystko zaprasza nas do samochodu.

Nasze trzy wielkie plecaki zostają upchnięte w bagażniku razem z materacami. A my? A my w środku. Starszy pan z kijkiem zostaje przesadzony na przednie siedzenie obok kierowcy. Z tyłu zostają tylko 4 osoby. Dosiadam się do nich z kolegą i dwoma mniejszymi plecakami. Z przodu siada drugi kolega i 4 osoby mieszczą się bez problemu. A zatem nasz dotychczasowy rekord został pobity. Matatu zabiera 10 osób.

Śmiejemy się z warunków w jakich podróżujemy. Razem z nami śmieją się inni pasażerowie. Częstujemy naszych towarzyszy ciastkami i docieramy do Fort Portal. Przed nami ostatni etap naszej podróży do wodospadów Murchisona. Oczywiście podróż odbędzie się matatu!

Wschód słońca w pobliżu Wodospadów Murchisona
Wschód słońca w pobliżu Wodospadów Murchisona

Wodospady Murchisona

Tu kończy się cywilizacja. Znika asfalt. Pojawia się czerwony afrykański szuter. Po paru godzinach jazdy z Kampali docieramy do wodospadów Murchisona. Dziś śpimy na campingu na wysokim brzegu Nilu Wiktorii. Teren nie jest ogrodzony. Po campingu nocą przechadzają się guźce, hipopotamy i pawiany. Słychać odgłosy buszu. Ogromne nietoperze, które upodobały sobie wnętrze baru jako miejsce polowania coraz śmielej latają nad naszymi głowami. Znad rzeki dolatują odgłosy budzących się do wieczornego życia hipopotamów.

W Marku Narodowym Wodospadów Murchisona
W Marku Narodowym Wodospadów Murchisona

Zamykam szczelnie namiot. Jestem w samym środku Afryki, nad Nilem. Dookoła busz pełen zwierząt wydających tajemnicze dźwięki. Słyszę każdy szelest, każde ryknięcie, każdą łamaną gałązkę. To hipopotamy. Idą przez camping. Zaraz po nich pojawia się dziwne chrząkanie. To guźce. Trzeba na nie uważać. Mają dobry zmysł węchu. Dlatego obowiązuje bezwzględny zakaz trzymania jedzenia w namiotach. Słyszę jak otoczyły mój namiot. Lekko szturchają jego ściany. Nie mam jedzenia w środku. Zawiedzione, odchodzą do kolejnego namiotu.

Wschód słońca nad Nilem

O wschodzie słońca przeprawiamy się promem na drugi brzeg Nilu. Odgłosy porannego buszu i rześkie powietrze powodują, że czuję się bardzo zrelaksowany. Wsiadamy do samochodu i jedziemy na safari. Mijamy stada antylop, słoni i małp. W zatoczce leniuchuje wielkie stado hipopotamów. Trzymają głowy na ciałach innych hipopotamów. Od czasu do czasu, jeden z nich przewróci głowę na drugą stronę albo ziewnie. Dopiero wieczorem, gdy jest chłodniej rozpoczynają poszukiwanie jedzenia. W drodze powrotnej, nad Nilem czekają na nas pawiany. Szybko wskakują do jakiegoś samochodu i kradną torbę z jedzeniem. Siedzą i jedzą to, co było w środku.

Żołna czerwonogardła
Żołna czerwonogardła

A my ucinamy sobie drzemkę. Budzę się i podskakuję z wrażenia, widząc patrzącego mi w oczy guźca. On też jest zaskoczony. Odchodzi w stronę namiotów. Za nim przechodzą kolejne. Poszły do śmietnika. Wyciągnęły wiadro z pojemnika i szukają resztek jedzenia.

Nad jeziorem Wiktorii

Zbliża się zachód słońca. To nasz ostatni wieczór w Ugandzie. Wraz z mieszkańcami Kampali odpoczywamy po kolejnym upalnym dniu nad brzegiem jeziora Wiktorii. Pomiędzy stolikami wędrują liczne marabuty. Wystarcza chwila nieuwagi, a niedojedzony kawałek ryby czy kurczaka znika w wielkich dziobach niezbyt urodziwych ptaków. Uważamy więc, aby nasze banany nie zostały pożarte przez ptaki. Tabliczki ostrzegawcze nad jeziorem skutecznie odstraszają amatorów kąpieli. Dobitnie ostrzegają, że kąpiel jest możliwa wyłącznie na własne ryzyko. Nie ryzykujemy.

Na jeziorze Wiktorii
Na jeziorze Wiktorii

Na zakończenie

W Ugandzie spędziliśmy ponad dwa tygodnie. To były intensywne dwa tygodnie. Zdobyliśmy najwyższy szczyt tego kraju w Górach Księżycowych. Zobaczyliśmy szympansy w parku narodowym lasu Kibale. Spędziliśmy kilka dni w parku narodowym wodospadów Murchisona podziwiając dzikie zwierzęta i pływając po Nilu pośród ogromnych stad hipopotamów. Spróbowaliśmy wielu egzotycznych owoców i poznaliśmy codzienne życie mieszkańców Ugandy. Nie zobaczyliśmy jednak wszystkich atrakcji tego kraju. Brakowało czasu. Nie odwiedziliśmy goryli górskich. Nie zobaczyliśmy pozostałych parków narodowych. Za mało czasu spędziliśmy nad jeziorem Wiktorii. Ale dzięki temu mamy powód, aby wrócić do Ugandy. Bo warto.

Zobacz zdjęcia z Ugandy

Część tekstu pochodzi z artykułu opublikowanego na łamach magazynu Poznaj Świat, a także z tekstu opublikowanego na łamach magazynu All Inclusive.

One comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.