Suszenie przepoconych ciuchów w dżungli

W dżungli jest dość ciepło

W dżungli jest dość ciepło

Leżę w namiocie. Jest już widno. W dżungli jest dość ciepło. Wciąż leje. Od paru godzin słyszę regularną ulewę. Burza, która przyszła nocą powoli się oddala. Ale deszcz nie. Końca nie słychać. Mieliśmy dziś wcześniej wyruszyć. Nic z tego. Czekamy na koniec deszczu. Leżę i zastanawiam się, jak długo jeszcze. Piękne wczasy sobie wybrałem. W Polsce deszcz. W Kamerunie deszcz. Tak uciekłem przed jesienią. Leżę w samym środku deszczowego lasu. Pada, bo jakby inaczej. Jestem w jednym z najbardziej deszczowych rejonów świata. Wioska Debundscha leżąca u podnóża Mount Cameroon to jedno z pięciu najbardziej deszczowych miejsc na świecie. Porównywalnie dużo wody spada jedynie w kolumbijskim Lloro, indyjskich Mawsynram i Cherrapunji oraz na hawajskiej górze Mount Waialeale. Lepiej sobie nie wyobrażać 10 000 mm deszczu rocznie.

Suszenie przepoconych ciuchów w dżungli
Suszenie przepoconych ciuchów w dżungli

Czekamy na koniec deszczu

Wspaniałe miejsce na wczasy Robercie. Wspaniałe. Koniec rozmyślań. Najwyższy czas podnieść się z materaca. Samo się nie przejdzie. A do przejścia według różnych źródeł dużo albo bardzo dużo. Źródła są kameruńskie, więc rozpiętość i niewiadoma musi być. Czekamy aż deszcz skończy padać. Wygląda na to, że się doczekamy.

Podejrzewam, że zapasy naszego jedzenia powoli się kończą. To coraz bardziej realne. Dziś na śniadanie dostaliśmy makaron z sosem. Czyli musiało naprawdę niewiele zostać. Moje dwa batoniki wciąż są nieruszone. Czekają na ciężkie czasy.

Obozowisko powoli znika. Deszcz też. Chmury nie. Ale to dobra pogoda. Perspektywa ponownego założenia kurtki przeciwdeszczowej jest okropna. Znów będę się kąpał we własnym pocie. Schodzimy z krateru. Ścieżka jest już nieco wykarczowana. Wczoraj popołudniu przewodnik razem z jednym z tragarzy oczyścili kawałek drogi. Ale tylko początek. Dalej jest już normalnie. Brniemy w gęstej dżungli pocąc się niemiłosiernie.

Walka z dżunglą

Jak oni odnajdują drogę? Szacun dla orientacji w lesie. Trawy, krzaki, drzewa. Gęste, że nic nie widać. Wyższe od nas. Dżungla znów trzyma za nogi i hamuje. Znów trzeba się wyrywać, by iść. Zahacza o plecak. Trzyma kijki. Łapie za nogi. Dżungla z nami walczy. A my z nią. Nie damy się. Z rękawów cieknie pot. Kropla za kroplą.

W dżungli jest dość ciepło
W dżungli jest dość ciepło

Mijamy wyschnięte strumienie. To dziwne. W końcu jest pora deszczowa. Kiedy one płyną? Omszałe kamienie są zdradliwe. Krzywo postawiona noga to pułapka. Ześlizguje się. Tracę równowagę. Padam na ziemię. Albo lecę w dół po kamieniach. Wzmacniam moją czujność. Z mozołem pokonuje górą zwalony pień drzewa. Tuż za nim spod mojej nogi unosi się obłok owadów tak małych, że ledwo je widać. Tak ich dużo, jakbym wszedł w chmurę. Tu leży kupa słonia. Wytłumaczenie przychodzi szybko. Świeża. Może nawet dzisiejsza.

Rozglądamy się dookoła. Nasłuchujemy. Może idzie przed nami? Ostrożnie ruszamy do przodu. Świeże ślady słoniowych nóg ugrzęzły w błocie. Stąpamy po nich. W każdej chwili oczekujemy widoku słoniowej trąby. Przed nami, a może tuż obok. Ze słoniem nie ma żartów. Podobno trzeba zwiewać na drzewo. Ja po drzewach chodzić nie umiem, więc mam gorzej. Albo jeszcze nie wiem, że umiem. Druga wskazówka na wypadek spotkania słonia to stanąć na baczność tuż obok wielkiego drzewa.

Ostatni ananas

Na razie nie ma takiej potrzeby. Ślady kończą się. A my docieramy na camping. To właściwe nieco bardziej płaski teren z widocznymi śladami po karczowaniu, kilkoma patykami wbitymi w ziemię i miejscem na ognisko. Ale to nie jest nasz docelowy camping. Oczywiście nie ma tu nikogo. Ostatnim turystą, którego widzieliśmy na szlaku był Niemiec trzy dni wcześniej. Od dwóch dni nie widzieliśmy nikogo poza sobą.

Z przyjemnością zrzucam przemoczoną kurtkę i wylewam z niej pot. Jest też nagroda: ananas. Kto wie, może to ostatni posiłek na tym trekkingu? Zeszliśmy dziś ponad 300 metrów w dół. Dokąd dziś dojdziemy? Kto to wie? Przewodnik mówi, że zostały trzy godziny. To oznacza, że raczej nie spodziewamy się dłuższego niż sześciogodzinnego marszu. Kontynuujemy zejście. Las, wyschnięte strumienie, omszałe kamienie. Z każdym krokiem cieplej i bardziej mokro. W zasadzie bardziej mokro być już nie może. No chyba, że zacznie padać deszcz.

Kolejny camping

Mija półtorej godziny. Ku naszemu zdziwieniu punktualnie docieramy do kolejnego miejsca odpoczynku. To kolejny camping. Podobny do poprzedniego. Tu chyba częściej ktoś dociera. Raczej z dołu niż z góry. Ścieżka jest coraz lepiej widoczna. Camping też jest większy. Siadam na prowizorycznie skleconej ławeczce. Nagle coś się dzieje. Hałas. Trzask łamanych gałęzi. Leżę. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie spadłem na jakiś zaostrzony patyk. Nic nie czuję. To dobry znak. Wstaję i siadam na kolejnej ławeczce. Tuż obok. Mam godzinę relaksu, odpoczynku i schnięcia. Koniec jest już naprawdę blisko. Będzie cieplej i bardziej stromo. Do tej pory pokonaliśmy 600 metrów w dół pokonując około 8 kilometrów.

Zaskoczenie kolejne. W naszych zapas wciąż jest chleb i czekolada. Zjadamy to do końca. I, jak się okazuje, nie zostało nam prawie nic poza ryżem, makaronem i moimi batonikami. Nie martwmy się na zapas. Z głodu przez jeden dzień nie umrzemy.

Motylki

Podziwiamy motylki. Kolorowe i białe. Jest ich coraz więcej. Las się zmienia. Inne kwiatki. Inne krzaki i drzewa. Są już palmy. Inna zieleń. Mija kolejne półtorej godziny. Docieramy do naszego docelowego campingu pod bambusowymi łodygami. Uff. Z ulgą ściągam mokre ciuchy, choć deszcze przecież nie pada. W dżungli jest dość ciepło.

Przewodnik z jednym z naszych tragarzy ruszają w dół do miasteczka po pieczywo. Pozostała dwójka krząta się przy rozbijaniu obozowiska. Rozpalają ognisko. My rozbijamy namiot i trochę się obijamy. Tępo gapimy się na sprawnie działających chłopaków. Trochę nam wstyd.

Wpadam na pomysł nagrania całego zespołu na filmie. Po kolei zaczynają opowiadać przed kamerą o sobie, o swoim życiu i o trekkingach. A na koniec zapraszają polskich turystów po polsku do Kamerunu. Polski język to nie jest łatwa sprawa.

W dżungli jest dość ciepło
Bamboo camp – jeden z campingów w lesie u podnóża Mount Cameroon

Z miasteczka wraca przewodnik. Ma chleb. Jest tez niespodzianka. Pożegnalne kartonowe wino. Każdy dostaje po kubku. A ponieważ kubków brakuje, część z nas pije z obciętych butelek. Kameruńczycy mają dość słabe głowy. Rozwiązują się im języki. Zaczynają dyskutować dość żywiołowo. Rozmowa o dziewczynach nabiera rumieńców. Przysłuchujemy się w milczeniu. A w głowach powoli dojrzewa myśl o śnie. Jesteśmy gotowi. Zamykamy namiot, licząc na to, że wszelkie tutejsze żyjątka pozostawią nas w spokoju. A wędrujących stworzeń jest tu całkiem sporo. Jesteśmy już zaledwie 300 m n.p.m.

Kolejne odcinki relacji z Kamerunu znajdziecie tu: Relacja z Kamerunu na blogu

Galeria zdjęć z Kamerunu do obejrzenia tu: Zdjęcia z Kamerunu

2 komentarze

  1. Czytam, czytam i z każdą chwilą było mi coraz goręcej. Doszłam po raz kolejny do wniosku, że dżungla zdecydowanie nie jest dla mnie. Dlatego tym bardziej podziwiam Twoje wyprawy i wytrwałość 🙂

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.