Limbe – wioska rybacka na kameruńskim wybrzeżu

W rybackiej wiosce Limbe

Limbe

Ciemno. Duszno. Budzik dzwoni. Jeszcze chwilę. Po co w zasadzie wstawać, gdy ciemno dookoła. Zaraz zaraz. Ciemno jest, bo mamy zamknięte okiennice. A na zewnątrz już po świcie. Zbieram się szybko i wychodzę fotografować ptaki. Trochę szaro. Nad oceanem spokój. Łódź rybacka na horyzoncie. Czapla przechadza się po plaży. Czarny miałki piach dziwnie wygląda nad wodą.

Wracam do hotelu na chwilę, aby po kilku minutach znów być nad oceanem. Najmarniejsze śniadanie, jakie jadłem od wielu dni. Szkoda słów. Tanio też nie było. Nie powinienem narzekać, ale to było naprawdę słabe.

Dzięcioł popielaty przy dziupli na słupie energetycznym
Dzięcioł popielaty przy dziupli na słupie energetycznym

Niezbyt zadowolony posiłkiem oddaję się pasji fotograficznej. Jest kilka ptaszków. Białe. Żółte. Ale jest niespodzianka! Dzięcioł na słupie elektrycznym. Wydziobał sobie dziuplę właśnie tam. Pod kablami.

Taksówka do Limbe

Łapiemy dzieloną taksówkę do Limbe. Prosto do ogrodu botanicznego. Podobno warto go odwiedzić. Pasażerowi jadący razem z nami zmieniają się. Podjeżdżają kilkaset metrów, czasem kilka kilometrów.

Mam przeczucie, że wizyta w ogrodzie będzie w prawdziwie afrykańskim stylu, czyli bez żadnego planu, a może w ogóle. Zaczyna się zgodnie z przewidywaniami. W kasie nie mają wydać reszty. A na terenie ogrodu bajzel. W zasadzie nie wiemy co oglądać. Na kamieniu nad rzeką dostrzegamy kormorana. Gdzieś przelatuje rybaczek. I tyle atrakcji przyrodniczych. Gdy siadamy na chwilę na ławce pojawia się pan. Podchodzi do nas i patrząc na aparaty mówi, że za fotografowanie ptaków trzeba zapłacić dodatkowo. Jasne. Już pędzę.

Nie przejmujemy się zbytnio, a pan widząc brak większego zainteresowania z naszej strony idzie dalej. Podejrzewam, że przy wyjściu będzie jednak dyskusja o tym, że zapłaciliśmy tylko za jeden aparat. Mam rację. Uprzejmy pan przekazał kasjerowi, że mamy dwa aparaty. Upieramy się jednak, że nie robiliśmy zdjęć dwoma aparatami. Nic nie było ciekawego i pomimo, że chodziłem z aparatem, nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Facet w końcu odpuszcza. Wydaje nam nawet zaległą resztę z opłaty. Wychodzimy z ogrodu czym prędzej.

Spacer po mieście

Idziemy w kierunku wybrzeża. Żółte taksówki mijają nas jedna po drugiej uparcie trąbiąc. Na każdej napis, hasło, czy złota myśl. Odwiedzamy sklep z pamiątkami. Nie jest ciekawie. Idziemy dalej. Kolejny punkt to plaża, zwana down beach. Docieramy do wioski rybackiej. Zaczyna padać. Nie przeszkadza nam to jednak kręcić się z aparatami po zaułkach, wśród łodzi i rybaków. Może to i trochę ryzykowne, ale czasem warto podjąć ryzyko. Nie mam problemu z zagadywaniem rybaków. Dzięki temu większość nie sprzeciwia się fotografowaniu. Pytam o kluby piłkarskie, zawodników i różne pierdoły.

Limbe na kameruńskim wybrzeżu
Limbe na kameruńskim wybrzeżu

Łódki są jak taksówki. Na każdej hasło, a przynajmniej chwytliwa nazwa. Jest adidas. Jest love. I wiele innych. Kręcimy się po plaży aż docieramy do niewielkiej knajpki ze świeżutkimi grillowanymi rybami. Wielka dorada kosztuje 2500 CFA. Wow! Bierzemy po jednej i po coli. Uczta za 20 zł. Bar, licznie odwiedzany przez Kameruńczyków – żadna turystyczna knajpa. Podpici Kameruńczycy żłopią kolejne butelki piwa i whisky. Im więcej w siebie wlewają tym głośniej mówią. Krążący fotografowie oferują zrobienie zdjęcia. Nie rozumiem za bardzo, jak można komuś płacić za zrobienie sobie zdjęcia. Przecież każdy ma niezły telefon. Może to na pokaz przed znajomymi. Jest kilku chętnych na usługi pana z aparatem.

Pyszna ryba

Przed posiłkiem dostajemy miski z wodą. Myjemy ręce i po chwili na tacach dostajemy zamówione ryby. Tak jest! To był świetny wybór. Dawno tak pysznie nie jadłem.

Najedzeni dalej snujemy się po plaży. Kolejne łodzie spływają z połowów. Handlarze kupują ryby, aby za chwilę sprzedawać je obok na targu. Rozmawiamy z kilkoma z nich. Próbuje maluteńkich suszonych krewetek. Robię zdjęcia gigantycznym barrakudom.

Limbe – boisko na plaży
Limbe – boisko na plaży

Grupa chłopaków gra na plaży w piłkę. Po plaży ktoś jeździ konno. Te konie to niezły pomysł. Za parę franków przejażdżka. Za kolejnych parę franków zdjęcie. Jest na plaży dziwna budowla. Molo. Nieco odbiega od standardowych tego typu budowli, bo nie da się na molo wejść. To w zasadzie kiedyś było molo. Obecnie zostało jedynie kilka słupów w wodzie, na których siadają morskie ptaki. Stada drapieżników wyławiają z wody resztki ryb.

Życie płynie swoim wolnym tempem. Tylko na chwilę pojawiam się w tutejszym świecie. Znikam tak samo szybko, jak się pojawiłem.

Są stragany z maskami. Zbyt drogie, choć ciekawe. Są pamiątki takie, jak w większości państw afrykańskich. Tandeta z Chin.

Limbe – para młodych podczas sesji zdjęciowej
Limbe – para młodych podczas sesji zdjęciowej

Spacer

W mieście obowiązuje chyba zakaz wjazdu dla taksówek. Żeby złapać jedną z nich musimy wrócić prawie w okolice ogrodu botanicznego. Ale zanim tam dojdziemy musimy zrobić zakupy. Wzbudzamy sensację w piekarni. Kupujemy ciastka, a sprzedawczyni koniecznie chce żeby jej zrobić zdjęcie. Gdzieś jeszcze w okolicy plaży para młoda robi pamiątkowe zdjęcie. Podczepiam się i ja. Dostaję zgodę i kilka zdjęć. Zaczepiam parę zakochanych obściskująca się na ławce. Kolejne zdjęcie. Stragan z butami na chodniku, pani z wiadrem na głowie, samochody marki, której nie znam. Dużo będzie zdjęć. Przejeżdża motocykl z kanapą. Kolejny z baldachimem. To jest Afryka.

Dochodzimy w końcu do skrzyżowania, gdzie jeżdżą taksówki. Kupujemy na jednym ze straganów arbuza i wsiadamy do jednej z taksówek. Jedziemy do Batoke. Pamiętam nawet nazwę hotelu. Chyba dobrze zapamiętałem szukanie hotelu w Douali.

Pierwsza kąpiel w oceanie

Przyjemnie posiedzieć nad oceanem i odpocząć. Upał pojawił się nagle. Tak myślę, że jeszcze nigdy nie pływałem w Oceanie Atlantyckim będąc w Afryce. Ani w Namibii, ani w Gabonie. Trochę się waham. Nie przepadam za morzem ani oceanem. Ale w sumie czemu się nie wykąpać. Czarny piasek jest bardzo przyjemny dla stóp. Ciepła woda. Niewielkie fale. Zachód słońca. Nie ma co czekać. Idę do wody.

Na plaży sporo weekendowych gości. Raczymy się buteleczką wiśniówki, gapiąc się na zachodzące słońce. Właścicielka knajpy ostrzega nas przed podpitymi Kameruńczykami. Trochę się dziwię. Ale może ma rację? A może paranoję? Na wszelki wypadek schodzimy z plaży.

Batoke – kameruńskie czarne wulkaniczne plaże o zachodzie słońca
Batoke – kameruńskie czarne wulkaniczne plaże o zachodzie słońca

Pani organizuje nam poranny transport do Buéa. Jutro rozpoczynamy kolejny etap podróży. Przenosimy się do stolicy. W Jaunde dołączą do nas Daniel i Andrzej. Pakujemy się podjadając słodkiego arbuza.

Na myśl o niesieniu wielkiego plecaka wcale nie chce mi się pakować. Ciuchy przeschły. Już nie cuchną. Zostawiamy kilka niepotrzebnych rzeczy. Jesteśmy gotowi do drogi. Start jutro o 4.30. Jest 22. A ja wciąż nie śpię. To ekstremalnie późno, jak na tutejsze zwyczaje. Czas jak najszybciej iść spać.

Kolejne odcinki relacji z Kamerunu znajdziecie tu: Relacja z Kamerunu na blogu

Galeria zdjęć z Kamerunu do obejrzenia tu: Zdjęcia z Kamerunu

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.