Windhoek
Jesteśmy zaskakująco wyspani. Czekamy na podwózkę do wypożyczalni samochodów w Windhoek. Wszystko idzie sprawnie. Wszystko tak, jak było umówione. Nissan 4×4 Dual Cab jest nasz na najbliższe 3 tygodnie. Namiot na dachu. Lodóweczka. O takim podróżowaniu po Namibii marzyłem, gdy 6 lat temu męczyliśmy się wypożyczonym wtedy Volkswagenem Golfem. Marzenie spełnione. Tylko po co ten lewostronny ruch? Robię kilka rundek po mniejszych uliczkach w okolicy wypożyczalni żeby się nieco obyć z samochodem. Łatwe to nie jest.
Nie ma na co czekać. Jedziemy w miasto. Ciężko. Przed skrętem włączam wycieraczki, a kierunkowskaz milczy. Dziwne. Pas próbuję znaleźć po lewej stronie. Oczywiście nie ma go tam. Dobrze, że na pierwszym odcinku nie było żadnego ronda. Rondo – to dopiero jest zagadka.
W supermarkecie w Windhoek
Cel pierwszy – supermarket. Ja pierdzielę! Zapomniałem, że na dachu mamy namiot. Przypieprzam namiotem w znak pokazujący jak wysokie samochody mogą wjechać do podziemnego parkingu. Już wiem, że nie tak wysokie. Ale wjechałem i co tu zrobić? Cieszę się, że nie ściągnęło nam namiotu z dachu. Jak stąd teraz wyjechać? Skoro jednak już tu jesteśmy, przynajmniej zrobimy zakupy. Wyjazdem będziemy się martwić później.
Karol idzie przed samochodem. Obserwuje, czy nie zahaczę o wystające rury kanalizacyjne. Nie zahaczyłem. Parkuję i wchodzimy do supermarketu. Jest zupełnie jak u nas, choć nieco inne sklepy. Pierwsza rzecz, która musimy załatwić to pieniądze. Stajemy w kolejce do banku. Musimy wymienić dolary i euro na miejscowe namibijskie dolary. Spisują numery naszych paszportów. Podpisujemy jakieś oświadczenie dotyczące prania brudnych pieniędzy dla Centralnego Banku Namibii i mamy kasę. Solidne zakupy przed nami. Od razu z myślą o trekkingu na Königstein. 35 litrów wody, suszone mięso z antylopy, konserwy, arbuz, dżem. Zapomnieliśmy o sklepie z alkoholem. No trudno. Winko kupimy później.
Wyjazd z parkingu
Żeby teraz wyjechać z garażu potrzebujemy pomocy. Ochroniarz prowadzi nas drogą pod prąd żeby nie zahaczyć o rury ściekowe namiotem. Ktoś przestawia specjalnie dla nas samochód. Udaje się. I znów trzeba się przedzierać przez miasto. Na przeszkodzie stają ronda. Nienawidzę ich. Porzucamy samochód pod hotelem i do centrum wracamy piechotą.
Miasto jest inne w porównaniu z większością miast afrykańskich. Bardzo nowoczesna, główna ulica miasta – Independence zmieniła się w ciągu ostatnich sześciu lat. Nie poznajemy jej. Bogate, nowoczesne budynki. Drogie i ekskluzywne sklepy. Zupełnie nie pasują do Afryki. Bardzo ciekawe sklepy z wyjątkowymi pamiątkami. Gdybym miał więcej kasy i sposób na niedrogą wysyłkę do Polski sporo bym kupił. Ale nie mam. Więc na koniec pobytu zadowolę się pewnie jakimiś drobnostkami. Zresztą brakuje mi miejsca w bagażu. Na początek idziemy do kościoła, tzw. Christuskirche, do którego podczas poprzedniego pobytu nie chciało nam się wejść – a to przecież jedna z największych atrakcji miasta. Kościół znajduje się tuż przy jednym z rond, do którego dochodzą ulice Fidela Castro i Roberta Mugabe. Dość ciekawe połączenie.
Kolacja i wino Four Cousins
W jednym z centrów handlowych przy Independence znajdujemy sklep monopolowy, a w nim wyczekiwane od kilku lat wino – kompot (bo bardzo słabe) Four Cousins. Pyszne, słodkie. Takie pamiętam z poprzedniej podróży. Bierzemy trzy litry i wracam do hotelu. Musimy się napić. Delektując się różową wersją wina czekamy jednocześnie na taksówkę. Na dzisiejszą obiadokolację wybieramy się do popularnej i znanej nam knajpy. Joey’s Beer House. Dlaczego akurat tam? Na mięso! To popularne miejsce, gdzie serwują tzw. Game Meat, czyli mięso z dziczyzny. Ale tu dziczyzna jest wyjątkowo oryginalna. Z menu wybieram stek z zebry. Karol bierze talerz różności. Oryx, springbok, zebra, kudu i krokodyl. Egzotycznie? Moja zebra nie była tak smaczna, jak ją sobie wyobrażałem. Ale springbok – palce lizać. To jedno z najlepszych mięs jakie w życiu jadłem. Mięciutkie, lekko słodkie. REWELACJA! Siedzimy w barze dobre dwie godziny. Próbujemy drinków, a na koniec lufa miejscowej wódy spoza karty.
Zamówiona na drogę powrotną taksówka zabiera nas do Chameleona. To był udany wieczór. Gdy przyjeżdżamy do hotelu mieszkańcy hotelu, jak siedzieli z piwem przy barze i okolicach w ciągu dnia, tak siedzą dalej. Wieczór kończymy przed telewizorem oglądając mecz Bayern – Barcelona.
Relacja i zdjęcia z podróży do Namibii i Botswany
Pozostałe odcinki relacji z podróży do Namibii i Botswany na blogu
Widzę, że ta ulica Fidela Castro wpadła Ci w oko, bo jest prawie na każdym zdjęciu 😉
W Namibii w normalnych sklepach nie sprzedają alkoholu?
A alkoholem w Namibii nie ma problemu 😉