Kotlina Danakilska – Wschód słońca nad Erta Ale

Erta Ale – wulkan, jezioro, lawa

Erta Ale i jezioro bulgoczącej lawy

Podświadomie słyszę wołanie. O co chodzi? Powoli do mnie dociera. To już. Pora wstawać. Otwieram oczy. Jest ciemno. Widzę gwiazdy. Mnóstwo gwiazd. Erta Ale i jezioro bulgoczącej lawy. Tak jak przed snem. Gdzie jestem? Na wulkanie. A nieco dalej wyjątkowe miejsce. Czy przez 3,5 godziny się zmieniło? Czy nadal tam jest? Wstaję. Nieprzytomny, ale znów pełen energii. Kilka zdjęć gwiazd na rozruszanie i schodzę w kierunku krateru. Jestem chyba ostatni.

Zaczyna świtać. Korzystam z okazji uchwycenia poświaty od lawy i gwiazd jednocześnie. Wydaje mi się, że będzie ciekawe zdjęcie. Przyśpieszam żeby nie spóźnić się na wschód słońca. Mijamy Thomasa, który stamtąd wraca. Wschód słońca będzie mniej więcej pomiędzy jeziorem, a górą, z której wczoraj patrzyliśmy na lawę. Kusi mnie perspektywa uchwycenia pomarańczowego jeziora i wschodzącego słońca. Wracam na wzgórze, z którego przed chwilą zszedłem. W towarzystwie dwóch uzbrojonych Afarów i jednego afarskiego policjanta stajemy na skraju wzgórza w oczekiwaniu na słońce.

Wschód słońca

Ale jednocześnie chciałbym być nad samym jeziorem. Co robić? Co robić? Nie mogę się zdecydować. Idę nad jezioro. Pakuję aparat. Schodzę kilka kroków i słyszę wołanie Thomasa. Słońce wschodzi! Wracam na górę. Programuję timelapsa i podziwiam piękne zjawisko. Dwa pomarańczowe punkty. Jezioro lawy i słońce. Piękny widok. Gdy pomarańczowa kula staje się ostra i jasna ruszam w kierunku jeziora. Nasza grupa, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu właśnie wróciła. Czekają na nas. Jesteśmy zdziwieni tym pośpiechem. Tłumaczymy przewodnikowi, że my dopiero idziemy nad jezioro. Jest zły. Mówi, że jeśli coś nam się stanie to na naszą odpowiedzialność. Ok. Idziemy wbrew zaleceniom. Mam nadzieję, że nie wpadniemy do żadnej wulkanicznej szczeliny, że lawa na nas nie spadnie i Afarowie nie porwą dwóch turystów bez ochrony.

Erta Ale i jezioro bulgoczącej lawy
Erta Ale i jezioro bulgoczącej lawy

Nad jeziorem

Spędzamy dosłownie kilka chwil niezbędnych do zrobienia zdjęć nad jeziorem. Nie wyobrażam sobie braku takiej możliwości. To była dobra decyzja. Póki co, bo na razie nikt nas nie porywa. Do wulkanu też nie wpadamy. Gonimy grupę. Mamy około godziny straty. Idziemy bardzo szybko. Gadamy o różnych pierdołach. Mija godzina. Druga. Na horyzoncie dostrzegamy koniec naszej grupy. Ja mam już dość. Milknę. Jestem zmęczony. Plecy bolą strasznie. Ciężar niesionych na górę wody, snickersów, ptasiego mleczka i cytrynówki zastąpił ciężar znoszonych z góry kamieni i lawy. Na szczęście to już prawie koniec. Jest obóz. Jest wioska. Mijamy kilka osób wlokących się na końcu grupy. Nie jesteśmy ostatni. Cieszę się z naszej porannej decyzji. Zobaczyłem jedno z najbardziej unikalnych miejsc na ziemi. Jezioro bulgoczące rozgrzaną, płynną lawą. Nigdy tego widoku nie zapomnę.

Woda

Nie mam siły na śniadanie. Ja chcę pić! Wypijam butelkę wody natychmiast. Po chwili drugą. Zjadam trochę lasagni z jajek. Plecy odpoczywają. Jak dobrze nie iść. Jak dobrze założyć klapki, choć śmierdzą niesłychanie. W obozie zamieszanie. Pieniądze. Ceny. Targowanie. Krzyki. Afarowie z Ahmerami. Trudno dojść do porozumienia. Nie lubią siebie nawzajem. Afarowie chcą pieniędzy. Więcej i więcej. Krzyczą, a może to tylko dla nas brzmi jak krzyk. Dobijają targu. Odjeżdżamy.

Kotlina Danakilska - Afarowie
Kotlina Danakilska – Afarowie

Drogą przez lawę, pył i znów przez lawę. Świętujemy. Wyciągam buteleczkę cytrynówki i czekoladę. To dobre zakończenie naszej wyprawy. Fantastyczne miejsce i świetni kompani podróży. Cieszę się, że w samochodzie trafiliśmy właśnie na nich. Bardzo ich polubiłem. Ich śmiech, sposób bycia i poczucie humoru.

Znowu asfalt

Wyjeżdżamy na asfalt. Chwila odpoczynku dla rozprostowania nóg. Ale coś się chyba stało. Nie ma samochodu kuchni i kucharza zwanego China. Czekamy dłuższą chwilę. Nie ma. Etiopczycy wchodzą na dachy samochodów. Wypatrują kurzu. Nie ma. Nasz kierowca rusza, aby poszukać kucharza. Zamiast mnie, na moim miejscu siada inny kierowca. Ja zostaję na asfalcie. Upał doskwiera. Jest samo południe i ponad 40 stopni. W samochodzie nie było tego czuć. Tu nie sposób stać, ani siedzieć. Zero cienia. Chowam się za jeden z samochodów.

Mija sporo czasu. Na poszukiwania rusza drugi samochód. Czekamy. Jest. Wracają. Samochód kucharza odkopany z pyłu. Ruszamy dalej. Temperatura powoli się obniża. Najwyższa jaką zanotowaliśmy to 47 stopni. Nieźle. Wjeżdżamy już nieco wyżej. Na lunch zatrzymujemy się w tym samym mało przyjemnym miasteczku, w którym byliśmy w drodze na Erta Ale. Tym razem nie ma spacerów. Ale niechęć ludzi pozostaje. Może podświadomie. Gdy robię zdjęcie dwóm kobietom, jedna z nich łapie za kamień i rzuca w moją stronę. Mam to nawet na zdjęciu. A na pożegnanie uśmiecha się i macha do mnie przyjaźnie. Nie umiem tych ludzi.

Coraz zimniej

Robi się nieco przyjemniej. Trzydzieści stopni, dwadzieścia i ostatecznie osiemnaście, gdy docieramy do Mekele. Prawie trzydzieści stopni chłodniej niż na pustyni Danakilskiej. Cóż to był za upał! Stajemy przed hotelem Moringa. Próbuję przegrać z telefonu kierowcy piosenki, które mi się podobały w drodze. Ale nie udaje się. Robimy to jednak w recepcji przy użyciu komputera.

Jest mały problem. Nie ma dla nas wolnego pokoju. Jest tylko pokój za 600 birrów. Trochę drogo. Yemane w międzyczasie potwierdza, że rezerwacja jednak jest. I nagle pojawia się niższa cena. 500 birrów. Ale zbyt późno. Michał w międzyczasie znajduje tuż obok hotel za 240 birrów z lepszymi warunkami. Nie zastanawiamy się długo. Wdrapujemy się na 4 piętro i zażywamy chwili luksusu podczas kąpieli. Kurz, brud i pył spływają z wodą. Tego było nam trzeba.

Pakowanie

Ja już pakuję się na powrót do Polski. O 19 wychodzimy ze znajomymi z samochodu na pożegnalną kolację. To naprawdę fajni kompani. Trochę krążymy po Mekele, aby ostatecznie wylądować w bardzo popularnej, można powiedzieć włoskiej knajpie. Nie zjemy tu indżery. Ale jest pizza, wielkie hamburgery, kawa, sok z mango i ciastka. Zachwyca nas ten sok. Z odrobiną limonki. Ich zachwyca pizza i hamburger. Mnie nie, bo moja pizza jest niedobra. Ale to był i tak udany wybór. Po drodze odwiedzamy jeszcze sklep. Kupujemy wodę i pożegnalne etiopskie wino. Zamierzamy je wypić dziś wieczorem.

Wcześniej zapewniamy sobie chwilę z WIFI i Facebookiem. Umieściłem kilka zdjęć zrobionych telefonem. Nie są najlepszej jakości. Te z aparatu mam nadzieję, że będą wow! Wracamy do hotelu. Pada drobny deszczyk. I kładę się z rozkoszą w czystej pościeli. Sączymy wino. Składam moją opowieść w całość w zeszycie. Na chwilę znika zasilanie. Wraca jednak szybko. Kończę pisać. Kończę wino. I powoli kończę moją podróż. To ostatni nocleg w Etiopii. To był niesamowity dzień. Bardzo się cieszę, że wybrałem się na Erta Ale. Niewiele osób miało okazję zobaczyć podobne miejsce. Mija północ. Jestem wystarczająco zmęczony żeby zasnąć natychmiast. Zasypiam.

Zdjęcia z trekkingu i z podróży do Etiopii

Poszczególne odcinki relacji z Etiopii znajdziecie tu: Relacja z Etiopii na blogu.

Zdjęcia z trekkingu i z podróży do Etiopii znajdziecie w galerii: Etiopia 2016.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.