Słoń na dwóch nogach
Nagle coś dzwoni. Po chwili dopiero orientuję się, że to budzik. A jednak przysnąłem w pewnym momencie. Powoli robi się widno. To czas na pierwsze poranne safari. Główny cel to koty, ptaki i słonie zrywające liście z drzew. Słoń stający na dwóch nogach jest legendą Mana Pools.
Krążymy wolno szutrowymi drogami po Mana Pools. W wysychających jeziorach wylegują się hipopotamy. Wszędzie widać impale. To chyba najliczniejszy gatunek w większości takich miejsc w Afryce. Są żołny. Są kraski i czaple. Mijamy pojedyncze zebry i słonie. Jedziemy obok niewielkich leśnych obszarów. Są pojedyncze baobaby, łąki złocistych traw z pojedynczymi wyschniętymi pniami drzew. To podobno efekt działania jakiejś substancji, która wydobyła się z ziemi i uśmierciła całe połacie drzew. Baobaby, drzewa kiełbasiane, mopane. Krajobraz jest dość różnorodny.
Sóweczka sawannowa
Zaletę Mana Pools jest możliwość wychodzenia z samochodu i tropienia zwierząt pieszo. Zatrzymujemy się i idziemy tropić słonie. Antylopy szybko uciekają widząc nas z daleka. Ptaki też. Nagle do naszych uszu docierają jakieś piski. To sowa. Idziemy w kierunku drzewa, z którego docierają dźwięki. Ciężko ją zauważyć, choć piski są wyraźne.
Znajduję ją w końcu. To malutka sóweczka sawannowa. Patrzy w naszym kierunku. Nie ucieka. Wytrwale patrzy i kręci głową.
Idziemy w kierunku rzeki. Przed nami podnosi się z ziemi hipopotam. Wolnym krokiem prowadzi nas w stronę wody. Towarzyszymy mu przez kilkaset metrów. Po drodze kolejne stada Impali uciekają w popłochu. Gdy wracamy do samochodu mijamy słonie. A w zasadzie to one mijają nas wędrując wolno wśród drzew podgryzając od czasu do czasu gałęzie i liście. Nie ma absolutnie żadnej potrzeby użycia strzelby niesionej przez Dardleya.
Mazoe – słoń na dwóch nogach
Na koniec porannej przejażdżki po Parku zjeżdżamy nad jedno z jezior. Na przeciwległym brzegu stoi kilka słoni. Wśród nich jest ten, który potrafi stać na dwóch nogach i trąbą zrywać gałęzie z drzew. To nie jest cyrk! To Afryka. To prawdziwy busz. Taki słoń żyje tu naprawdę. Dwukrotnie demonstruje przed nami swój talent. Słoń nazywa się podobno Mazoe – tak jak pomarańczowy napój. Ma 55 lat. Młodsze słonie korzystają z jego umiejętności i podążają za nim. On zrywa gałęzie i wszystkie razem zjadają to, co zleci z drzewa.
Jest już sporo po 11.00. Upał rozszalał się na dobre. Światło jest już słabe. Spokojnie możemy wrócić na kemping, aby zjeść śniadanie. Niby dużo dziś nie zobaczyliśmy, ale słoń stojący na dwóch nogach i sowa zrobiły wrażenie duże.
Zrobiłem dziś sporo zdjęć, ale co kilka chwil wpadam na nowe pomysły. Nad rzeką wbrew pozorom dzieje się dość dużo. Wystarczy poczekać. Na gałęziach siadają żołny. W kilku miejscach. Siadają czasem po dwie obok siebie. To głównie żołny białoczelne. Ale są też żołny małe. Gdy siadają w parach, po kilku chwilach jedna odlatuje i zaraz przylatuje z ważką w dziobie. To pewnie samiec. Oddaje ważkę samicy. Ona ją zjada. Samiec wlatuje na samicę i zaczynają się kochać.
Drzemka w dzień
Warto odpocząć od fotografowania, choć ciężko się do tego przekonać. Drzemka w ciągu upalnego popołudnia jest niezwykle przyjemna. Wystarczy chwila i budzę się pełen nowej energii do działania.
Ruszamy na popołudniową przejażdżkę. Główny cel: lwy. Na początku jednak pojawiają się hipopotamy, kolejne żołny, bielik afrykański, dziesiątki impali, krokodyle i słonie. Słoni jest tu bardzo dużo. Stare, młode i malutkie słoniki wędrują raczej w niewielkich stadach. Są bociany i brzydkie marabuty. Lwów jednak wciąż nie ma. Żadnych kotów. Ani lwów, ani lampartów, serwali, gepardów, karakali. Nic. Na koniec dzisiejszego dnia przebiega nam przed maską likaon, dziki pies, czy według nowego nazewnictwa „Painted dog”. Nazwa „Wild dog” podobno źle się kojarzyła i ktoś postanowił przemianować ten gatunek.
Gin na dobranoc
Gdy wracamy na stole czeka niedokończona butelka schłodzonego ginu. Wypijamy alkohol z tonikiem, a gdy tonik się kończy mieszamy alkohol z colą. Mamy nawet do dyspozycji lód. Dziś długo nie siedzimy przy ognisku. W obozie jest dziwnie cicho. Nie ma hien. Słoń też się nie pojawił, a hipopotamy nie odzywają się prawie w ogóle. Nawet latające wczoraj nad naszymi głowami lelki gdzieś się wyniosły. Kończąc butelkę ginu zachwycamy się nowo poznanym miejscem. W głowach już szumi. To chyba znak, że trzeba iść spać. Ciekawe, czy dzisiejsza noc upłynie spokojnie. Po chwili zasypiam jak kamień.
Kolejne odcinki bloga z podróży do Zimbabwe znajdziecie tu: Blog z podróży do Zimbabwe
Galeria zdjęć z podróży do Zimbabwe i Botswany do obejrzenia tu: