Widok z Mount Iboundji

Mount Iboundji

Mount Iboundji

Ciemno dookoła. Światło nie działa. Zapomnieliśmy, że prąd jest tylko do północy. Wypełzamy spod moskitiery. Czas ruszać na Mount Iboundji. O siódmej rano w pigmejskiej wiosce mamy oglądać tańczące kobiety przygotowujące nowy taniec na ceremonię inicjacji. Podjeżdżamy do miejsca, z którego do wioski możemy się dostać już tylko piechotą. Wędrujemy wąską ścieżką z pół godziny. Przekraczamy kilka strumyków, ciesząc się że mamy na nogach kalosze. Ale ku naszemu zdziwieniu wcale nie jest bardzo mokro. Prowadzi nas David, Pigmej – przewodnik. Christopher w końcu też się zdecydował i po raz pierwszy w życiu będzie chodził po górach.

Pigmejska wioska

Pigmejska wioska położona jest na wykarczowanym fragmencie wzgórza. Składa się z kilkunastu prostopadłościennych domków z gliny, błota, drewna i gałęzi. Wyglądają podobnie do wiosek spotykanych przy drogach. Jest też kilka nieskończonych domów. Na razie składają się z drewnianego szkieletu.

Starsza Pigmejka w wiosce pod Iboundji
Starsza Pigmejka w wiosce pod Iboundji

Chwilę po wejściu na teren wioski siadamy w „domku gościnnym”. Zbiera się kilku facetów i siada razem z nami. Przynoszą instrumenty muzyczne. Jeden z nich przypomina gitarę. Drugi jest podobny do łuku. Demonstrują jak się na nich gra. My jednak czekamy na pokaz tańca. Chodzimy po wiosce i mając pozwolenie na fotografowanie, dokumentujemy nasz pobyt. Fotografujemy ludzi. Przyglądamy się im.

Widać różnicę w budowie ciała Pigmejów i pozostałych Gabończyków. Przede wszystkim są wyraźnie niżsi. To wiadomo. Są również drobniejsi. Pomimo pozornej izolacji wioski jest w niej antena satelitarna. Pigmeje chodzą również do szkół. Mają telefony komórkowe. Bardzo rzadko już można spotkać Pigmejów prowadzących tradycyjny leśny tryb życia. Większość prowadzi osiadły tryb życia uprawiając poletka z warzywami, bananami, maniokiem i hodując kozy. Mężczyźni wciąż polują w lesie i potrafią wykorzystywać las do zbierania potrzebnych surowców. Jak za dawnych lat zapuszczają się na kilka dni w las, aby wrócić z upolowaną zwierzyną.

Taniec Pigmejów

Wymalowane białą substancją (pewnie wapnem z gliną) kobiety wychodzą na środek wioski. Mają na sobie coś w rodzaju spódnic z zielonych liści. To raczej dziewczynki w wieku od kilku do kilkunastu lat. Grupa chłopaków zaczyna grać na bębnach. Jedna za drugą wychodzą na środek. Prowadzi je kobieta, wokół której tańczą, kręcąc spódnicami. Po czym wracają na swoje miejsce. Pochylają się, a na środek w konwulsyjnych ruchach wychodzi kolejna dziewczyna. Jak w transie. Powtarzają ten taniec kilkukrotnie.

Dziewczyny próbują nowej wersji tańca. Ma im towarzyszyć podczas zbliżającej się ceremonii inicjacji. Jesteśmy podekscytowani, że zobaczyliśmy taniec, którego nikt poza Pigmejami nie widział. Nagraliśmy go. To świetna pamiątka. Zupełnie nieoczekiwana. Płacimy za możliwość obejrzenia pokazu, kładąc dziewczynom na środku 12000 CFA. Wiemy, że to nie był pokaz dla turystów. To było coś prawdziwego i oryginalnego.

Pigmeje Bongo w Gabonie
Pigmeje Bongo w Gabonie

Pierwsze podejście na Mount Iboundji

Czas iść w góry. Zgodnie z przewodnikiem przed nami 5 godzin marszu. Pigmej mówi, że dwie, choć wczoraj mówił, że to tylko pół godziny. Rozstrzał jest spory. Ciekawe, czy wszyscy mają na myśli to samo. Wychodzimy z wioski w przeciwną stronę niż ta, z której przyszliśmy. Pigmej mówi, że idziemy skrótem. Poddajemy się tej teorii i posłusznie idziemy słabo widoczną ścieżką przez las. Co kilka metrów David ścina lianę lub krzak maczetę. Znaczy drogę, a przy okazji ułatwia przejście. Skręcamy z głównej ścieżki w bok. Niepokoi mnie to trochę. Według mojej orientacji w terenie do właściwej góry powinniśmy się kierować w przeciwną stronę. Wydaje mi się, że dzieli nas od niej całkiem spory kawałek. Pigmej zapewnia nas, że zna drogę.

Podchodzimy pod coraz bardziej strome zbocze. Tu już nie ma ścieżki. Idziemy na przełaj. David mówi, że tak będzie lepiej. Jest lepiej, ale chyba dla niego. Coraz trudniej jest się przeciskać pomiędzy krzakami i lianami. Zawracamy. Nie da się dalej iść. Wracamy do właściwej ścieżki. Koniec ze skrótem. Zrobiło się łatwiej. Ale wciąż liany podstępnie chwytają nogi. Nie ma szansy na urwanie. Trzeba się wyplątywać. Podczas ponownego podejścia pomagamy sobie rękoma. Nie chcemy ześlizgnąć się po liściach na dół. Mam z tym problem. Obawiam się żmij. Nie mam wyjścia. Chwytam kilkukrotnie kolczaste gałęzie. Ranię dłonie.

Pokonujemy strome podejście. Jest łagodniej, choć wciąż delikatnie pod górę. Do spodziewanej wysokości brakuje jeszcze około 200 metrów. Na szczęście kierujemy się już we właściwym kierunku. Idziemy wierzchołkiem wzgórza/pasma, wznosząc się delikatnie metr po metrze w górę. Wciąż jednak wątpię, czy jesteśmy tu gdzie chcieliśmy być. David uparcie twierdzi, że tak.

Pułapki na zwierzęta

Pokazuje nam pozastawiane dookoła ścieżki pułapki na zwierzęta. Pokazuje jak działają. Wow! Nie chciałbym trafić na taką. Jest ich mnóstwo. Dobrze, że nam pokazał. Jestem pewny, że gdyby nie to wpadłbym w jedną z nich. Szczególnie, że część jest dokładnie na naszej ścieżce, albo tuż obok. Zupełnie niewidoczne. Działają błyskawicznie i skutecznie.

Pułapka na zwierzęta założona przez Pigmejów
Pułapka na zwierzęta założona przez Pigmejów

Naszej góry wciąż nie widać, a my zaczęliśmy ewidentnie schodzić. Po raz kolejny pytamy, czy to ta góra. Dopiero teraz David mówi, że nie. Poszedł z nami gdzie indziej, bo myślał, że po prostu chcemy sobie pochodzić po górach. Nieważne gdzie. A to całe pasmo nazywa się Mount Iboundji. Dla niego to bez różnicy. Skoro byliśmy w jego wiosce – to ta góra była najbliżej. Nie pasuje?

Moje nerwy nie wytrzymują. Wściekam się. Opieprzam niewinnego Christophera. Okazuje się, że teraz musimy zejść tam, gdzie zostawiliśmy samochód, aby podjechać kilka kilometrów i stamtąd zacząć wspinaczkę od nowa. Dobrze, że nie jest późno. Przyśpieszamy kroku. W jednej z mijanych pułapek leży wielki szczur. Długo leży. Ktoś, kto zakładał ta pułapkę, chyba o nie zapomniał. Schodzimy do drogi. Kierowca już na nas czeka. Dobrze, że mieliśmy jeszcze trochę naładowany telefon i mogliśmy po niego zadzwonić. Ale bateria długo już nie pociągnie. Oby telefon nie był więcej konieczny. Mamy wrażenie, że to jego wina. To on wczoraj coś przebąkiwał, że nie chce nigdzie jeździć. To on coś kombinował z Davidem. Nie interesuje nas to. Nie przyjechaliśmy tu po to żeby łazić nie tam, gdzie chcemy, bo jemu się nie chce podjechać kilku kilometrów.

Drugie podejście na Mount Iboundji

Skończyła nam się woda. Na szczęście zdążyliśmy go jeszcze poprosić o kupno kilku butelek. Jedziemy do miejsca skąd po raz drugi mamy zacząć podejście. Kilka razy upewniamy się, czy to na pewno tu. Tak tu. Zapewnia David. Nie ma wątpliwości. Mi też się wydaje, że to tutaj. Widziałem, że jechaliśmy w kierunku góry. Idziemy w las. Niezbyt stromo. Podobnie jak poprzednio. Jest ścieżka. Przez chwilę. Pigmej znów zaczyna szukać skrótów. Robi się stromo. Z trudem wdrapujemy się do góry. Dobrze, że chociaż szybko zyskujemy wysokość. Ale tylko do chwili, gdy docieramy do potężnych skał. Nie dajemy rady na nie wejść. Próbujemy obejść dookoła. Nie jest zbyt bezpiecznie. Ześlizgujemy się po śliskich kamieniach i gałęziach.

To nie może być właściwa droga. To nie może być ta góra. Po raz drugi mam przeczucie, że coś jest nie tak. Znowu odnoszę wrażenie, że nie powinniśmy kierować się w lewo od drogi. Górę wyraźnie było widać po prawej stronie. David uparcie twierdzi, że wie dokąd iść. Proponuje, żebyśmy zaczekali, a on znajdzie łatwiejszą ścieżkę, czyli jakąkolwiek ścieżkę. Oby znalazł, bo tu nie ma żadnej. Zostawia nas pod skałami. Czekamy dobre pół godziny zastanawiając się, czy po nas wróci, czy czeka nas ten sam los, który spotkał Kanadyjczyka pod Mont Bengoué

Mariusz Jachimczuk na trekkingu w Gabonie
Mariusz Jachimczuk na trekkingu w Gabonie

Pomyłka

Wraca. Nie ma dobrych wieści. To nie ta droga. Pomylił się. Czy naprawdę tak trudno się zorientować, że to nie ta droga i nie ta góra? Nawet ja czułem, że to nie ten kierunek. Jestem załamany. Druga próba i druga pomyłka. Co z niego za przewodnik? Jak mer Iboundji mógł nam go dać? Sypie przekleństwami na prawo i lewo. David pyta, czy mamy latarki, bo musimy wrócić i pójść inną drogą. Jest coraz później. Przypadkiem zabrałem ze sobą latarkę. David zbiera materiał potrzebny do rozpalenia ogniska. Zapowiada się ciekawie. Nocleg w gabońskim lesie na dziko? Bez namiotu i picia? Bez niczego. Mogłaby być niezła historia. Dalibyśmy radę, choć ze strachu pewnie nie mógłbym spać. Mam przy sobie kurtkę, nóż i muggę na komary. Jakoś byśmy przetrwali.

W drodze na Iboundji
W drodze na Iboundji

Trzecie podejście na Mount Iboundji

Schodzimy na skróty. Szybkim marszem wracamy na główną ścieżkę. W końcu zaczynamy iść we właściwym kierunku. W kierunku Mount Iboundji. Do trzech razy sztuka. Zaczyna nam brakować wody. Christopher powoli opada z sił. A my się spieszymy, aby zdążyć przez zmrokiem. Jeśli to będzie pięć godzin podejścia – nie zdążymy. Jeśli będzie pięć godzin w obie strony, damy radę. Nie chcę spędzać tu nocy. Szczególnie, że w obawie przed zwierzętami Pigmeje wdrapują się na drzewa i na nich śpią. Robią to wtedy, gdy nie mają jak rozpalić ogniska. Ja na drzewie, w gabońskiej dżungli? Niezłe.

Robert Gondek na trekkingu w Gabonie
Robert Gondek na trekkingu w Gabonie

Kilkaset metrów marszu za nami. Docieramy w pobliże niewielkiego wodospadu. Odbijamy w lewo.  To znowu źle wygląda. Czy to na pewno ta góra? Czy to ta droga? Pigmej znowu idzie w zaparte. Dobrze, że chociaż ścieżka jest widoczna. Podchodzimy pod coraz bardziej strome zbocze. Mijamy skały, kilka strumyków, mały wodospad. Jesteśmy na prawie 900 metrach. Christopher nie ma już siły. Oddajemy mu trochę wody. Dajemy jedzenie. Tak wygląda pierwsza górska wędrówka Gabończyka. Proponujemy żeby tu na nas zaczekał. Ale to głupi pomysł. Musi iść dalej.

Jest coraz bardziej płasko, ale wciąż wyżej i wyżej. 920, 930, 940, 950 metrów. Ciężko znaleźć najwyższy punkt. Według mnie ciągle kierujemy się w przeciwną stronę niż trzeba. I wysokość wciąż zbyt niska. Zaczynamy schodzić. Pigmej zapytany, czy będzie tu jeszcze wyższe miejsce odpowiada, że nie. To po co idzie dalej? Wściekłość i bezradność narasta po raz kolejny. Tu jest za nisko! To nie jest ponad 970 metrów n.p.m. Tu są zaledwie 962 m n.p.m. Właściwe miejsce jest po prawej stronie. Nie tutaj.

Prawdopodobnie nie tutaj

Jestem zawiedziony. Załamany. Bezsilny. Jest zbyt późno żeby schodzić i wchodzić raz jeszcze. Za późno. Jedyne co wiemy, to, że Mount Iboundji nie może mieć więcej niż 1000 metrów n.p.m. To niemożliwe. Mount Iboundji nie jest najwyższym szczytem Gabonu. Chyba nie jest. Robimy pamiątkowe zdjęcia w środku lasu, w miejscu które nie jest najwyższym punktem Mount Iboundji.

Widok z Mount Iboundji
Widok z Mount Iboundji

Zejście z góry

Mamy wystarczająco czasu, aby zejść z góry jeszcze przed zmrokiem. I choć nogi odmawiają posłuszeństwa, jakoś człapiemy w dół. Stopy chlupoczą w spoconych kaloszach. Nie jest wcale tak łatwo chodzić w gumowcach po górach. Marzę o końcu wycieczki i o zdjęciu mokrych ciuchów. Teraz zdaję sobie sprawę jak wyczerpująca to była wędrówka. Mokre to mało powiedziane. Jestem doszczętnie przepocony. Ze wszystkiego, włącznie z plecakiem można wyżymać litry potu. Krok po kroku, coraz wolniej idę w dół, krzywiąc się coraz bardziej z bólu. Stopy nie były przyzwyczajone do kaloszy.

Dochodzimy do drogi i najbliższej wioski. Wszystko jasne. Nie byliśmy tam, gdzie trzeba. Byliśmy na wierzchołku po lewej. Nie na właściwym szczycie. Potwierdza to szef wioski. David dobija nas stwierdzeniem, że nie wie jak tam wejść. Brakuje słów. Dobrze, że jest chociaż jasne, że ta góra i tak nie ma więcej niż 1000 metrów. To jedyny cel, który udało się zrealizować. Resztę, czyli wejście na Mont Bengoué pozostawiam na kolejną wizytę w Gabonie.

Pamiątkowe zdjęcie z przewodnikami w Gabonie
Pamiątkowe zdjęcie z przewodnikami w Gabonie

Jest kierowca. Pewnie wściekły, że każemy mu jeszcze dziś jechać do Koulamoutou. To po części jego wina. Marzę o coca coli, suchych ciuchach i o zdjęciu kaloszy. Jeszcze tylko parę minut dzieli mnie od tej chwili. Trzęsę się z zimna, choć zimno nie jest. To zmęczenie. I mokre ciuchy. Chcę już się przebrać.

Zdjęcia i relacja z podróży do Gabonu

Zdjęcia z podróży do Gabonu

Pozostałe odcinki relacji z podróży do Gabonu na blogu

Informacje praktyczne i wskazówki przed podróżą do Gabonu

Gabon – informacje praktyczne

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.