Nocleg na kempingu pod gwiazdami
Nocleg na kempingu pod gwiazdami. Nad rzeką, której nie ma. Najbardziej odjazdowy kemping, na którym nocujemy. W środku buszu. Nic nie słychać. Cisza na maksa. Cisza i gwiazdy są tu bezkonkurencyjne. To ostatnia noc pod namiotem. Taka, o jakiej zawsze marzę myśląc o Namibii. Z daleka od wszystkiego. W prawdziwym nigdzie. Jest bosko. Słucham ciszy. Ale takiej prawdziwej, całkowitej.
Nad głową świeci księżyc. Akurat jest pełnia. Obok płynie rzeka. To znaczy teraz nie płynie, bo trwa pora sucha. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy rozbić namioty w samym środku koryta. Nie sądzę żeby nagle porwał nas nurty rzeki. No może za miesiąc. Taką nocą żegna nas Namibia. Jest wspaniale. Można tak siedzieć bez końca. Myśleć, marzyć i wspominać. Co wydarzyło się za nim trafiliśmy na kemping pod gwiazdami? Całkiem sporo.
Powrót do Etoszy
O wschodzie słońca wróciliśmy do Etoszy na kilka godzin. Trochę się uparłem, że koniecznie musimy zobaczyć lamparta. To był główny cel. Zamiast lamparta znaleźliśmy lwa z wielką grzywą. Tak naprawdę to nie my go znaleźliśmy. Niedaleko stał samochód jakiejś ekipy filmowej, a to zawsze oznacza, że jest coś ciekawego w pobliżu. Lew leżał dość blisko. W świetnym miejscu. Prawie w idealnym. Wystarczyło tylko poczekać żeby wstał, odwrócił głowę i ziewnął. Nawet nie musiałby ziewać. Wystarczyłoby spojrzenie w naszą stronę. Nasz lew jednak spał mocno. Nie miał zamiaru zmieniać pozycji, ani pozować do zdjęć.
Po pół godzinie doczekaliśmy się. Najpierw przewrócił się na plecy i wyciągnął nogi do góry. Później otworzył i podniósł głowę. Usiadł. Aż w końcu wstał, spojrzał i poszedł w busz. I to był koniec obserwacji lwa.
Poszukiwania lamparta i obserwacja lwa
Wróciliśmy do Etoszy żeby zobaczyć lamparty, więc musieliśmy dać sobie szansę i pojechać na Dikdik Drive. Niestety czekały nas tylko dikdiki i inne antylopy. Lampartów nie było. Szukaliśmy ich też nad prawie całkowicie wyschniętym naturalnym jeziorkiem Twee palms w pobliżu wielkich palm. Też ich tam nie było. Ale wracając zauważyliśmy polującego sekretarza. Był skuteczny. W naszej obecności dopadł jakiegoś ptaszka i błyskawicznie go połknął. Udało nam się nawet zrobić zdjęcie, gdy trzymał go w dziobie.
Na koniec ponownie pojechaliśmy do miejsca, gdzie rano widzieliśmy lwa. Okazało się, że w międzyczasie znów się przemieścił. Tym razem leżał blisko, pod niskim drzewkiem. Spał. Postanowiliśmy czekać, chociaż teoretycznie to był najwyższy czas na wyjazd z Etoszy żeby zdążyć dojechać do kolejnego kempingu. Duża szansa na dobre zdjęcie lwa zwyciężyła.
Cierpliwie czekaliśmy z obiektywami wystawionymi na zewnątrz na naszych poduszkach z ryżem. Lew wciąż spał. Mijały kolejne minuty. Czasem otwierał jedno oko. Nagle coś go obudziło. Spojrzał w naszym kierunku. Pozował idealnie. Spusty migawek naszych aparatów pracowały. Lew ziewnął i wstał. Znowu ziewnął patrząc w naszym kierunku. Przeszedł kawałek i znów się położył. Tym razem głęboko w cieniu drzewa. Zasnął.
Obserwacja zajęła nam ponad godzinę. To był najwyższy czas, aby ruszyć na południe Namibii. Spojrzeliśmy jeszcze uważnie w miejsce, gdzie dzień wcześniej widzieliśmy lamparta. Tym razem go nie było. Bardzo żałowałem. Mimo wszystko, spotkania z lwem i sekretarzem były warte ponownej wizyty w Etoszy.
Poszukiwanie kempingu
Zatankowaliśmy paliwo i ruszyliśmy w ponad dwustukilometrową trasę w kierunku Windhoek. Minęliśmy Tsumeb, gdzie zrobiliśmy zakupy, później Otavi i Otjiwarongo. Wjechaliśmy na teren należący do kilku farmerów przez bramę, której pilnował strażnik rezerwatu Okonjima. Myśleliśmy nawet o tym żeby spędzić noc w tym rezerwacie i następnego dnia wybrać się na lamparcie albo gepardzie safari. Zrezygnowaliśmy po namyśle. Po pierwsze dlatego, że na kempingu nie było miejsc. Po drugie dlatego, że nie do końca ufamy prywatnym rezerwatom. Mamy uzasadnione wątpliwości, czy zwierzęta nie są tu trzymane na pokaz, jak w zoo, tylko na większych terenach. W Namibii takich rezerwatów jest mnóstwo. Odpuściliśmy.
Puchacz mleczny w Namibii
Pojechaliśmy na kemping Omborokko. Ciężko było do niego trafić. Niby dostaliśmy przy szlabanie mapkę, ale chyba nie do końca wszystko było na niej zaznaczone. Minęliśmy wyschniętą rzekę, kilka płotów dzielących tereny potężnych farm i posiadłości. I wtedy nagle na potężnym drzewie przy drodze zauważyłem sowę. Jak ją dostrzegłem, nie mam pojęcia. Siedziała na konarze. Coś widocznie zwróciło moją uwagę. Sowa była wielka. Wyszliśmy z samochodu, a ona ciągle tam była. Wysoka na prawie pół metra, z wyraźnymi uszami. Tak wielkiej sowy jeszcze nigdy nie widziałem. To był puchacz mleczny, największa afrykańska sowa. Czwarty gatunek namibijskiej sowy, który znaleźliśmy. Po chwili przeleciała na sąsiednie drzewo. Było ją jeszcze lepiej widać. Po chwili odleciała. Wiemy, że jeszcze do niej wrócimy.
Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu kempingu. Dojechaliśmy do jakiejś posiadłości, ale droga się skończyła. Poza kilkoma psami, nikogo nie zauważyliśmy. Zawróciliśmy. Coś poszło nie tak. Nagle jednak zobaczyliśmy za nami samochód. Kierowca okazał się właścicielem kempingu. Bez problemów, krętą i nieoczywistą drogą, jadąc przez jego posiadłości dojechaliśmy na kemping. I to jest właśnie ten niezwykły kemping. Pusty, daleki, cichy i piękny. Kwintesencja Namibii. Wciąż siedzę pod niebem pełnym gwiazd, przy oświetlającym wszystko księżycu. Czasem słyszę cykady, czasem sowę, a czasem antylopę. Poza tym absolutna cisza. Obłędne miejsce. Warto tu dotrzeć. Dla takich chwil, jak ta. Dla takich miejsc, jak to. Żeby się totalnie wyciszyć, bez internetu, zasięgu telefonu, domów i ludzi. To jest właśnie Namibia i najpiękniejszy rozgwieżdżony kemping podczas tej podróży.
Zdjęcia i relacja z fotograficznej podróży do Namibii
Zdjęcia z fotograficznej podróży do Namibii z 2022 roku znajdziesz w galerii zdjęć z Namibii. A relację z podróży znajdziesz na blogu w kategorii „Blog z fotograficznej podróży do Namibii„.